Obudziła
go irytująca w tym momencie muzyczka ze zwariowanych melodii. Zaspany
zapalił lampkę nocną i sięgnął po smartfona. Na ekranie pojawiło się
zdjęcie Agaty pokazującej język.
- Halo - powiedział nieprzytomnym głosem.
- Śpisz? - usłyszał melodyjny głos swojej dziewczyny.
- Nie, skąd. Tylko drzemałem.
- Przepraszam. Nie chciałam cię obudzić, ale chciałam być pierwszą osobą, która złoży ci życzenia urodzinowe.
Spojrzał na zegarek. Była minuta po północy.
- Dziękuje, ale nie trzeba było. Mogłaś z tym poczekać do rana.
- Rano złoże ci je jeszcze raz – roześmiała się dziewczyna. Miała zaraźliwy śmiech i Igor mimo woli też się uśmiechnął.
- Tak więc wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, żeby ci się ułożyły wszystkie plany, zwłaszcza te związane z nami.
Igor
skrzywił się. Wiedział, że miała na myśli zaręczyny i zamieszkanie
razem. Przypisywała mu te same pragnienia, on zaś wcale nie chciał się
ustatkować. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- No nie przeszkadzam już. Spij sobie dalej Ptysiu. Buziaczki. Do jutra – powiedziała i rozłączyła się.
Igor
Marzec niezadowolony przewrócił się na drugi bok, ułożył i próbował
usnąć. Zamiast tego w jego głowie zaczęły się głębić myśli dotyczące
przyszłości i długo jeszcze leżał, przewracając się z boku na bok, nim w
końcu zmęczony zasnął.
Tego
dnia kończył trzydzieści sześć lat. Najchętniej by zapomniał o swoim
wieku, ale wiedział, że się nie da, gdyż rodzina i przyjaciele przypomną
mu, które to już urodziny. Tak było co roku. On zaś najchętniej w ogóle
by ich nie obchodził. Ciągle powtarzał, ze szczęśliwi czasu nie liczą, a
receptą na długie życie jest zapomnieć ile ma się lat. Nikt z jego
znajomych podzielał jego zdania. Rodzina zaś uważała, ze urodziny są
polską tradycją i po prostu trzeba je obchodzić. Babcia zaś będzie się
martwić, że jej wnuk ma już tyle wiosen, a ona nie doczekała się jeszcze
prawnucząt. Większość jego znajomych miała już dzieci, czasem czuł się
głupio gdy rozmawiali o tym, że na przykład Pawełek idzie w tym roku do
pierwszej klasy, albo że podręczniki szkolne kosztują tyle a tyle, a
Igor nie miał w tej kwestii wiele do powiedzenia.
,,
Czas się ustatkować chłopie” - pomyślał. Tylko może jeszcze nie teraz,
może za pół roku, albo poczekam z tym do trzydziestych siódmych urodzin,
chociaż nie, czterdziestka to taka ładna okrągła data, poczekam do
czterdziestki.
Rano obudziła go ta sama irytująca melodyjka, sięgnął po smartfona i to znowu była Agata.
- Nie spisz już? - spytała.
- Nie skąd. Ja jestem jak skowronek. Zawsze o piątej rano śpiewam przy goleniu.
Był
to oczywisty żart. Igor miał gęsta brodę, w której wyglądał jak hipis.
Miał tęż zwyczaj spać do południa jeśli nie musiał nigdzie wstać. Była
sobota więc tego dnia nie musiał.
-
To świetnie – ucieszyła się dziewczyna – chciałam być drugą osobą,
która złoży ci tego dnia życzenia i bałam się, ze jak jeszcze trochę
poczekam to nie zdążę.
- I co, zadzwonisz za godzinę, bo będziesz chciała być trzecią osobą, która złoży mi życzenia.
-
Nie to już byłaby przesada, ale przyjadę do ciebie za jakieś dwie
godziny i złoże ci je osobiście. Jak będę miała szczęście to faktycznie
może uda mi się być trzecią osobą, która złoży ci życzenia.
- Za dwie godziny?
- Tak, a co?
-
Wyrobisz się? Wiesz pewnie musisz zjeść jeszcze jakieś śniadanie,
wyszykować się, a jak cie znam, to zajmie ci to przynajmniej ze trzy
godzinki.
-
Zjemy je razem. A co do szykowania, to nie martw się. Poszłam na kurs
super hiper szybkiego pindrzenia się przed lustrem. W ramach zajęć mieli
też fakultet ,, jak szybko i skutecznie skorzystać z łazienki, kiedy
twój kochaś zaczyna cie już poganiać”. Dostałam dyplom z wyróżnieniem.
Teraz całość zajmuje mi tylko jedną godzinę i czterdzieści minut.
Uwielbiał
jej poczucie humoru. Kiedy inna dziewczyna obraziłaby się pod wpływem
takiego komentarza, Agata potrafiła obrócić wszystko w żart.
- Będę u ciebie kiedy będę. Nie ruszaj się z domu, uśmiechnij się i włóż coś stosownego. Buziaczki.
Rozłączyła
się. Igor poleżał jeszcze chwile. Miał już wstać i udać się do
łazienki, gdy rozległ się nowy dzwonek telefonu. Tym razem to była
mamusia.
- Dzień dobry, Skarbie. Czy wiesz, ze trzydzieści sześc lat temu o tej porze właśnie cie rodziłam?
-
Przepraszam, ale zapomniałem. Niewiele z tego okresu pamiętam. Jest mi
przykro, ze się tak męczyłaś próbując mnie wyrzucić z macicy, a ja
miałem to w głębokim poważaniu. Dla pocieszenia dodam, że prawdopodobnie
było mi tam bardzo dobrze.
- Żarty na bok, Pysiu. Mamy dla ciebie z ojcem niespodziankę. Odwiedzimy Cie później. Bądź w domu kolo 17.
- Zawsze mnie odwiedzacie w urodziny koło siedemnastej. To żadna niespodzianka, ale przez grzeczność będę udawał zaskoczonego.
- Chciałam cie tylko uprzedzić i upewnić się, że będziesz w domu. Wiesz, posprzątaj skarpetki i takie tam. Tata tego nie lubi.
- Dobrze, postaram się go nie denerwować.
Jeszcze
tego było mało. Ojciec przykładał wielką wagę do porządku w domu,
zarówno w swoim jak i w innych. Wszystko miało swoje miejsce. Jeśli coś
znajdowało się w innym miejscu, niż było do tego przeznaczone, to ojciec
bardzo się denerwował. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś może
traktować sprawę porządku nie do końca poważnie. To w przeszłości było
przyczyną wielu konfliktów pomiędzy nim a Igorem . Ale odkąd ten
zamieszkał sam, ojciec przynajmniej nie widział tego bałaganu, za
wyjątkiem sytuacji kiedy przychodził z niezapowiedzianą wizyta, albo
inaczej – kontrolą.
Kiedy wizyty były zapowiedziane, Igor chcąc sobie oszczędzić tyrad swojego staruszka, na ogół sprzątał mieszkanie.
Pożegnał
się z matką i zaczął się ubierać rozglądając się nerwowo po mieszkaniu.
Porozwalane swobodnie ubrania na meblach, biurka zawalone różnymi
papierami, płytami i innymi drobiazgami, niepozmywane naczynia i śmieci
porozrzucane po kątach, nie wspominając już o fakcie, że od miesiąca nie
odkurzał. Ojciec by dostał zawału gdyby w tym momencie wszedł do
mieszkania. Ucieszył się na myśl, że niedługo przyjdzie Agata,
przynajmniej pomoże ogarnąć mu ten bajzel. Pomyśłał, że dobrze by
jednak było gdyby do jej przyjścia, sam by się trochę zajął
doprowadzeniem mieszkania do porządku.
Zaczął
od tego, co mogłoby wywołać u niej największą irytacje – od brudnych
skarpet i majtek porozrzucanych gdzieś po kątach. Niedbale podnosił ją z
podłogi i wrzucał do kosza na pranie. Czynność te przerwał mu nagle
sygnał esemesa.
Był
to jakiś nieznany numer, co wprawiło go w lekkie niezadowolenie. Nie
lubił obcych numerów. Z reguły oznaczały one kłopoty, albo kogoś, kto
próbował mu coś sprzedać, a Igor miał trudności z odmawianiem. Tym razem
treść wiadomości była co najmniej dziwna ,, Trumna na kółkach szuka
twojego miasta”
Pomyślał,
że ktoś sobie zrobił z niego urodzinowy żart, to pewnie była aluzja, ze
już jest tak stary, że może wybierać się na tamten świat. Zdecydowanie
mało zabawne, zwłaszcza, że faktycznie czuł się już nie najmłodszy.
Robił co mógł by ten fakt zatuszować, nawet przed samym sobą.
Ubierał
się w młodzieżowe, hip- hopowe ciuchy i zachowywał się jak wyluzowany,
zbuntowany nastolatek. Obracał się dużo wśród ludzi młodszych od siebie i
był zadowolony z tego, że dogaduje się z nimi znacznie lepiej niż ze
starszymi. Nigdy nie wyzbył się tez poczucia, że ze starszymi nie ma o
czym gadać, z tym większym zdziwieniem i niekiedy przerażeniem zdawał
sobie sprawę, że tak wiele osób jest od niego młodszych.
Pojęcia
nie miał, kto konkretnie wysłał mu tego esemesa. Kandydatów było sporo,
być może zrobiła to nawet sama Agata. Była młodsza od niego o osiem lat
i nieraz nazywała go staruszkiem, zwłaszcza jak chciała się z nim
poprzekomarzać. Przyjdzie to się spyta, choć ona będzie oczywiście
zaprzeczać i udawać, że o niczym nie wie.
Spokoju
nie dawała mu jeszcze jedna myśl. Wiedział, że gdzieś już kiedyś
słyszał o trumnie na kółkach. Nie mógł sobie natomiast przypomnieć
kiedy, w jakich okolicznościach i co to w ogóle oznacza. Nie znosił
takich sytuacji. Coś mu świtało, ale nie wiedział co. Pewnie jego
dziewczyna mu to wyjaśni, o ile to ona. Pozostało mu albo główkować,
albo wziąć się za sprzątanie. Wybrał to drugie. Przynajmniej do momentu,
kiedy mu się przypomniało, że śniadanie i filmiki na Youtubie to fajne
połączenie. Tak go to pochłonęło, że z transu wyrwał go dopiero dzwonek
do drzwi. Gdy je otworzył, na progu stanęła niewysoka dziewczyna o
włosach w kolorze, którego Igor nigdy nie potrafił do końca
zidentyfikować. Niby rudy, ale trochę za ciemny, niby kasztanowy, ale
trochę inny odcień. Kiedyś wyraził, ze sam kolor włosów dobrze określa
Agatę, nie można go zamknąć w żadne ramy, jest mieszanką wielu różnych
odcieni i w rezultacie powstaje coś nowego i świeżego. Podobnie było z
jej osobowością. Z jej ruchów i mowy ciała biło zdecydowanie i pewność
siebie, niektórzy mówili, że jest osobą apodyktyczną i nie znosząca
sprzeciwu, jednak z drugiej strony była świetnym i empatycznym
słuchaczem, co rzadko się zdarzało u ludzi o takim temperamencie. Wielu
mężczyzn wręcz się jej bało. Obawiali się, że zbytnio ich zdominuje w
związku i w towarzystwie. Igor natomiast jej się nie bał. Kiedy się
poznali dość wcześniej zauważył, że to co inni biorą za zadzieranie nosa
i patrzenie na innych z góry, w rzeczywistości wcale tym nie było.
Agata po prostu wiedziała czego chce i nie bała się tego komunikować. A
chciała małżeństwa i tu pojawiał się problem.
Nie był to jednak czas, żeby o tym rozmawiać.
- Świetnie, że jesteś. Pomożesz mi ogarnąć ten bajzel – powiedział na powitanie.
Tam
gdzie większość mężczyzn bałaby się rzucić podobnym tekstem, on
przerzucał nimi z właściwą dla siebie nonszalancją. Tym ją kiedyś
zauroczył. W miarę jak się lepiej poznawali, okazywało się, że mimo
wielu oczywistych różnić maja ze sobą wiele wspólnego np: poczucie
humoru i sarkastyczne spojrzenie na otaczająca rzeczywistość. Nazywano
ich czasem ,,loża szyderców”. Kiedy podłapali jakiś temat, kąśliwych
uwag nie było końca.
Agata zbyt dobrze wiedziała o co chodzi, dlatego bez słowa sprzeciwu zaczęła pomagać swojemu chłopakowi.
Sprzątanie szło szybko i sprawnie. Kiedy praca miała się już ku końcowi, pokazał jej tego dziwnego esemesa.
- Wiesz coś o tym? - zapytał.
- Wiem, że to nie ja, jeśli o to ci chodzi.
- Zatem, kto to może być?
- Ktoś dowcipny, cechujący się dziwnym poczuciem humoru, rzekłabym czarnym.
-
Rzekłbym to samo. Interesuje mnie natomiast, kto może posiadać takie
przymioty. Chciałbym go poznać, powiedzieć jak bardzo się ubawiłem i
takie tam.
- Pewnie poczułby się zaszczycony – stwierdziła dziewczyna.
- Też mi się tak wydaje, dlatego musimy go odnaleźć i spełnić ten dobry uczynek.
- Jaki dobry uczynek?
- Podziękować mu, aby mógł poczuć się zaszczycony.
- Może po prostu oddzwonić. Numer się przecież wyświetlił.
- Jesteś genialna! - zawołał podekscytowany.
Dziewczyna
uśmiechnęła się zadowolona z siebie. Jej duma zmieniła się jednak w
zdziwienie gdy zobaczyła, że zamiast wziąć telefon do ręki, Igor siada
przed laptopem.
- Co robisz? - Spytała.
-
Znajdę drania w necie. Jest taka stronka, ze wpisujesz nieznany numer
telefonu i wyskakuje ci co to za numer. Wyskoczy mi kto to, jeśli mają
go w swojej kartotece.
- Szczerze w tą wątpię. To prawdopodobnie jakiś prywatny numer.
Kiedy jednak wstukał numer w odpowiednie okienko, komputer podał odpowiedz.
- CO?! Nawet to sobie robi jaja! - krzyknął zdziwiony.
Dziewczyna zerknęła przez jego ramie na monitor laptopa.
-
Trumna na kółkach – przeczytała. - Właścicielem tego telefonu jest
trumna na kółkach. Widzisz, wszystko się zgadza. Google potwierdzają
tożsamość nadawcy.
- Przynajmniej ty nie rób sobie jaj – burknął rozdrażniony.
- Masz racje, przepraszam. To faktycznie dziwne.
- Co to, do jasnej ciasnej, jest ta trumna na kółkach?
- Nie mam pojęcia, ale myślę, że Maciek może wiedzieć. On interesuje się różnymi dziwnymi rzeczami.
- Ok, dzwoń do niego.
Maciek
był to młodszy brat Agaty. Od najmłodszych lat lubił historie o
duchach, ufo czy o trójkącie bermudzkim. Im coś bardziej tajemnicze i
niewyjaśnione, tym większe prawdopodobieństwo, że o tym słyszał.
Dziewczyna wykręciła numer.
- Halo – odezwał się zaspany głos.
-
Czy wszyscy muszą spać kiedy do nich dzwonie - zaśmiała się. - Wstawaj
śpiochu. Jesteś potrzebny. Słuchaj braciszku, czy mówi ci coś nazwa -
trumna na kółkach?
- Taa. To głupia historyjka grozy dla dzieci. A co?
- A jak się kończy?
-
Źle – Maciek nie należał do wylewnych osób. Z reguły zapytany o coś
udzielał lakonicznych odpowiedzi, a gdy o czymś opowiadał mówił tak
monotonie i beznamiętnie, że potrafił tym uśpić swojego rozmówce.
- A mógłbyś powiedzieć coś więcej.
- Mógłbym.
- To powiedz.
- Ale po co? To nie jest ciekawe.
- Widzisz, chodzi o Igora...
- Igor, a on nie ma dziś jakiś trzydziestych szóstych urodzin - niespodziewanie przerwał jej chłopak.
- Ma i...
- To pozdrów go ode mnie.
- Dziękuję w jego imieniu. A chodzi o to, że Igor dostał esemesa od trumny na kółkach i chcielibyśmy wiedzieć o co chodzi.
- To ciekawe.
- Prawda. Zatem co chodzi? Co to za historia?
- Taka, że...
- Czekaj! - przerwała mu dziewczyna. - Może do ciebie podjedziemy i opowiesz nam to osobiście. Masz czas?
- W porządku. - Brzmiała odpowiedz.
- Zatem będziemy u ciebie za jakieś 10 minut. Do zobaczenia, mordo.
Rozłączyła się.
-
Jedziemy do niego - odezwała się tym razem do Igora. - To jakaś
historyjka dla dzieci. Pomyślałam, ze lepiej będzie jak ci ją sam
opowie, niż jakbym miała to przekazać. Jeszcze bym coś pominęła po
drodze. Wiesz jaki on jest.. Gada jak żółw, daje dużo czasu na błądzenie
myślami i czasem trudno się skupić.
- Tak, czasem trudno uwierzyć, że jesteście rodzeństwem.
Maciek
mieszkał dosłownie trzy bloki dalej. Gdy zapukali do jego mieszkania
właśnie brał prysznic. Otworzył im po dwóch minutach ubrany w różowy
szlafrok w zielone grochy.
- Witajcie – przywitał ich bez śladu zadowolenia na twarzy.
Weszli
do środka. Mieszkanie było prowadzone w surowym stylu, mało ozdób, mało
kolorów, stare meble i wszędzie pełno książek. Kontrastowało z
kolorowym strojem jego właściciela..
-
Co się zatem stało? - zapytał gospodarz gdy goście rozsiedli się na
kanapie w salonie on zaś zajął miejsce naprzeciwko nich w bujanym
fotelu.
- Dostałem rano dziwnego esemesa. Sam zresztą zobacz. - powiedział Igor podając mu smartfona.
Chłopak bez słowa przeczytał treść wiadomości, po czym oddał właścicielowi telefon i milczał przez długą chwilę.
- Ciekawe – powiedział w końcu.
Potem
znowu zamilkł i trwał tak bez słowa bujając się na skrzypiącym fotelu.
Agata z Igorem cierpliwie czekali, ale z każda sekunda odczuwali coraz
większe zniecierpliwienie.
- To może ja zrobię kawy – zaproponowała w końcu dziewczyna.
Maciek
nie protestował, a Igor nie chciał zostawać z Mackiem sam na sam. Brat
jego dziewczyny na swój sposób go przerażał, niedobrze mu się robiło na
myśl, że to może być kiedyś jego szwagier.
Agata
rozporządziła się w kuchni, posłodziła wszystkim według swojego
uznania. Pomyślała, że może brat potrzebuje kofeiny, chciała też w jakiś
sposób przerwać to niezręczne milczenie.
Kiedy w końcu postawiła przed wszystkimi filiżanki jej brat w końcu się odezwał.
-
Są dwie możliwości. Pierwsza: jakiś czas temu motorniczy z Wrocławia
nazwał w anonimowym liście do gazety tamtejsze tramwaje z powodu ich
słabego stanu technicznego - trumnami na kółkach.
-
To jest ta historyjka. Twierdzisz, że tego esemesa wysłał jakiś
tramwaj, albo motorniczy? - oburzył się Igor. - W sumie to słyszałem o
tym. To dlatego ta trumna na kółkach wydała mi się znajoma.
- A jaka jest ta druga możliwość? - spytała Agata.
-
Taka, że była taka historyjka. Była sobie dziewczynka, i ta dziewczynka
mieszkała w domu z rodzicami. I ci rodzice wyszli chyba do opery czy
gdzieś. W każdym razie wyszli z domu wieczorem. I ta dziewczynka
siedziała tak całkiem sama w tym wielkim domu.
- No i... - dopytywała się siostra.
-
No i jej się nudziło, więc postanowiła, ze obejrzy telewizje, a tam
pojawił się komunikat, żeby uciekała, bo trumna na kółkach szuka jej
województwa. Pomyślała, ze to straszny program więc usiadła do
komputera, a tam znowu pojawił się komunikat ,, trumna na kółkach szuka
twojego miasta. Stwierdziła, że to zbieg okoliczności, więc żeby o tym
nie myśleć włączyła radio. A tam ,, trumna na kółkach szuka twojej
ulicy”. Dziewczynka się przestraszyła i postanowiła się umyć i iść spać.
Wtedy na lustrze pojawił się napis ,,trumna na kółkach szuka twojego
domu”. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczynka uradowana
otworzyła je myśląc, że to rodzice wrócili wcześniej. Kiedy otworzyła
drzwi do domu wjechała trumna na kółkach, a dziewczynki nigdy już nie
widziano.
- Co się stało z tą dziewczynka - spytał Igor.
-
Nie wiem. Historia tego nie wyjaśnia. Kiedy byłem mały bardzo się bałem
tej opowieści. Nie chciałem wiedzieć co się z nią stało. Ale
prawdopodobnie zjadła ją trumna na kółkach.
- Ale dlaczego właśnie ją?
- Nie wiem. Może była niegrzeczna.
- Daj spokój. Jak dzieci są niegrzeczne to straszy się je rózgą, a nie jakąś trumną.
- To przestroga, żeby nie otwierać drzwi nieznajomym – stwierdziła Agata.
- A może przestroga, żeby nie zostawiać dzieci samych. - zasugerował Maciek.
-
To historia dla dzieci, czy dla rodziców? One i tak się dostatecznie
boją, jak się je zostawi same. Sądzę, że tak jak powiedziała Agata.
Chodzi o to, żeby nie otwierać drzwi nieznajomym - zakończył spór Igor.
-
Czekajcie. Pytanie jest, dlaczego ty dostałeś takiego esa, a nie o co
chodziło autorowi tej opowieści. Kto ją w ogóle napisał? - spytała
dziewczyna brata.
- Nie wiem, zadzwońcie pod numer z którego przyszedł esemes.
- Sprawdzaliśmy w internecie co to za numer. Wyświetliło, że trumna na kółkach.
- Naprawdę? - Maciek po raz pierwszy ukazał entuzjazm.
- Tak.
- Zadzwońcie pod ten numer.
- Szczerze mówiąc to ja się trochę boje.
- Ja też - zgodził się Igor. - Chociaż wiem, że to jakieś bzdury i wiem, że to irracjonalne, ale się boje.
- Może ty zadzwoń- zaproponowała Agata.
- Nie - odpowiedział krótko choć stanowczo Maciek.
- Może znajdziemy kogoś, kto mógłby zadzwonić i powiedzieć kto odebrał.
- Sąsiad – rzucił małomówny brat Agaty.
- Twój sąsiad zadzwoni jeśli go o to poprosimy? – zdziwił się Igor.
- Tak.
-
To jednak zły pomysł – zaoponowała Agata. - Po co mamy wtajemniczać w
to kolejną osobę. Sprawa i tak jest dość dziwna. Najdziwniejsze jest to,
że to wygląda tak jakby to była jakaś legalna organizacja.
- Zatem sprawdźmy co to za organizacja - zaproponował jej chłopak.
W
internecie nie znaleźli nic co by ich naprowadziło na coś więcej. Tylko
nieco inne wersje historii, którą im wcześniej opowiedział Maciek.
Każda kolejna strona nakierowywała ich na blogi o tematyce
fantastycznej, gdzie ktoś zamieszczał ową historie. Nie mogli się jednak
w nich doszukać nic więcej, co już by wiedzieli.
Sfrustrowana Agata w końcu nie wytrzymała tej niepewności i zadzwoniła pod tajemniczy numer ze swojego telefonu.
Dopiero
po pięciu sygnałach w słuchawce odezwał się nieprzyjemny i mechaniczny
głos. Powiedział tylko jedno zdanie po czym się rozłączył.
- Trumna na kółkach szuka twojego faceta.
Agata zaniemówiła. Przez chwile stała jak skamieniała z szeroką otwartą buzią.
- I co? - spytał w końcu Igor.
-
To... to był straszny głos. Pozbawiony jakichkolwiek ludzkich uczuć.
Powiedział, ze szuka ciebie. Właściwie to powiedział, że trumna na
kółkach szuka twojego chłopaka.
- Wiedział, że ty zadzwonisz? Jakim cudem?
- No właśnie. Skąd mógł to wiedzieć.
- Mógł się domyślić. Głos może być przecież nagrany. Zobaczcie.
Maciek
pokazał im filmik na youtubie, na którym studenci zamawiali pizze przez
telefon za pomocą emulatora głosu. Nagrali wcześniej wszystkie możliwe
warianty odpowiedzi i kiedy telefonistka zadawała pytania o pizze,
dodatki i adres, oni klikali na odpowiedni wariant. Komputerowy głos
brzmiał tak dziwnie, że studenci nie mogli powstrzymać śmiechu.
Telefonistka prawdopodobnie również się zorientowała, że coś jest nie
tak, ale zamówienie zostało sfinalizowane.
- Widzicie jakie to łatwe – powiedział gdy obejrzeli już filmik.
-
To nie był głos komputerowy. Brzmiał zbyt naturalnie. Miałam na myśli
to, że był zimny, bez jakichkolwiek emocji. Jego właściciel jest zdolny
do wszystkiego. Czuje to.
- Oczywiście, nieomylna kobieca intuicja- sarkastycznie rzucił Igor.
Często
się o to spierali. W jakimkolwiek sporze jego logiczne argumenty nie
miały sensu, bo ona wszystko mogła odeprzeć dwoma słowami ,, kobieca
intuicja”, albo ,,czuje to” i ucinała tym wszystkie dyskusje.
- Co według tej twojej intuicji powinniśmy teraz zrobić? - zapytał.
- Nie wiem.
- To dziwne, ale cieszę się. Gdybyś wiedziała, to by mnie to zaczęło przerażać.
- Dlaczego?- zdziwiła się dziewczyna.
-
Wiedza bez żadnych podstaw, to zbyt nielogiczne, żeby mogło istnieć,
podobnie jak ta trumna. Skoro ty nie wiesz co robić, to może ta deska na
kółkach też nie istnieje.
- Rozumowanie godne faceta – prychnęła dziewczyna.
- Ale ja chyba wiem co powinniśmy zrobić - wtrącił się Maciek.
- Co!? - zapytali oboje.
-
Poruszać się. Zmienić lokum. W historii dziewczynka cały czas była w
mieszkaniu. Trumna nie miała problemów ze znalezieniem jej. Może gdyby
dziewczynka ruszyła się z domu, to pożyłaby dłużej, a może by jej nawet
jakoś uciekła.
- Brzmi sensownie - zgodziła się Agata.
- Zaraz, zaraz. Wy zachowujecie jakby ta trumna istniała naprawdę, a przecież to niemożliwe - zdenerwował się Igor.
-
Powiedz jej to, gdy ci wjedzie do mieszkania - Powiedziała dziewczyna. -
Na pewno się posłucha. Pewnie przyzna ci rację i jeszcze przeprosi za
to, że niepokoiła. Chcesz ryzykować? Ja nie mam zamiaru. Ruszamy się
stąd.
W
tym momencie ekran monitora zaczął pulsować. Zniknęło wszystko co na
nim było i pojawił się napis: TRUMNA NA KÓŁKACH SZUKA TWOJEJ DZIELNICY.
- Macie jeszcze jakieś wątpliwości? - zdenerwowała się dziewczyna. Ruszamy się stąd. Natychmiast!!!
Rzuciła się pędem ku drzwiom mieszkania. Mężczyźni ruszyli za nią.
- Dokąd idziemy? - spytał Maciek.
- Nie wiem, na początek zmieniamy dzielnice. Do samochodu.
Było
ciepło jak przystało na połowę czerwca. Agata pomyślała, że
przynajmniej nie muszą zabierać ze sobą ciepłych ubrań. Zawsze starała
się widzieć pozytywne strony każdej sytuacji.
- Czyjego samochodu – zapytał Maciek.
- Twojego? Mniejsze prawdopodobieństwo, że jest obserwowany.
- Przecież to nie ma znaczenia, to jakaś paranormalna siła, i tak wie gdzie jesteśmy.
- Masz pewność. Myślę, że warto zaryzykować?W każdym razie nic nie tracimy.
- Ja mogę stracić samochód – odrzekł Maciek.
Gdy
zeszli na parking zastali pojazd Maćka niezdatny do podróży. Wszystkie
opony zniknęły, a na przedniej szybie widniał czerwony napis: TRUMNA NA
KÓŁKACH SZUKA TWOJEJ ULICY.
To
podcięło im skrzydła. Mieli do czynienia z wrogiem, który znał ich
następny ruch, który zbliżał się powoli, lecz nieubłaganie. I co gorsze
nie wiedzieli dlaczego.
- To co robimy? - spytał w końcu Igor.
- Idziemy na piechtę. Nie możemy stać w miejscu. - odpowiedziała dziewczyna.
- Dokąd?
- Dokądkolwiek. Przed siebie. Może po drodze coś wymyślimy.
Przeszli szybkim krokiem na drugą stronę ulicy, było tam wejście w bramę na podwórko wychodzące z drugiej strony na miasto.
Agata, która szła pierwsza stanęła raptownie i kazała reszcie się cofnąć.
- Co się stało? - zapytali.
- Cii. Spójrzcie.
W
głębi podwórza jakieś 60 metrów dalej stało coś podłużnego. Coś, na
pierwszy rzut oka wygadało jak kloc drewna z czterema kołami terenowymi.
Po bliższym przyjrzeniu się można było jednak dojrzeć, że była to
trumna. Miała ogromne cztery koła trochę jak u Monster Trucka.
- Zablokowała przejście, ale nie rusza się – szepnęła dziewczyna.
- Myślicie, że nas widzi? - dopytywał się Maciek.
- Nie wiem nawet, czy to żyje.
- Ja cię kręcę, nikt nam w to nie uwierzy.
- Jeśli przeżyjemy – dodał Igor. - Chodźmy stąd, póki to coś nie zacznie nas gonić.
Wycofali
się ostrożnie, kiedy wyszli już na ulice, pobiegli ile sił w nogach
przed siebie. Maciek pierwszy dostał zadyszki, odbiegli już spory
kawałek drogi i czuli się na tyle bezpiecznie, że przystanęli dla
zaczerpnięcia tchu.
- Czy my zginiemy? - zapytał Igor.
- Nie. Zobaczysz, ze jeszcze zatańczysz ze mną na moim ślubie... Jako mój mąż - dodała.
Nic
nie odpowiedział. W duchu cieszył się, że jego dziewczyna ma tą
pewność, której mu brakowało. Z drugiej strony nie chciał się żenić.
-
Spójrzmy na to z innej strony – odezwał się po chwili ciszy. – Co może
nas najgorszego spotkać? Śmierć. Czy to takie straszne? Nie będzie nas i
tyle. Jeśli jest życie po życie to zwiedzimy nowe miejsca. Zawsze
chciałaś podróżować, prawda? Podróż po zaświatach. To jest dopiero
przeżycie. A jeśli już zginiemy, to trumnę mamy już na miejscu. To
zmniejszy koszty pogrzebu. I pewnie nie trzeba będzie zamawiać miejsca
na cmentarzu. Pogrzeby są teraz takie drogie.
Dziewczyna nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
- Co ty gadasz?
- Zawsze powtarzasz, że trzeba patrzeć pozytywnie. Właśnie to robię, patrzę pozytywnie.
- Wiesz, że cię kocham.
- Wiesz, że twój brat słucha.
- Wiesz, że nie mam z tym problemu. I obiecaj mi, że jak z tego wyjdziemy to się hajtniemy.
- A jak nie wyjdziemy, to się nie hajtniemy. Czyli obiecujesz mi, że na tamtym świecie nie będziesz naciskać.
- Nie wiem co będzie na tamtym świecie.
- Ja też nie wiem. Nawet nie chce wiedzieć, przynajmniej jeszcze nie teraz.
Dziewczyna bez słowa skinęła głową.
W
tym momencie rozległo się głośne piknięcie, wszyscy podskoczyli ze
strachu. Był to sygnał, że do Igora przyszedł kolejny esemes, on jednak
nie sprawdził telefonu, żeby zobaczyć od kogo.
- Boje się sprawdzić – powiedział. - To pewnie znowu od tego dziwactwa.
- Myślisz, że będzie tam napisane, że trumna na kółkach szuka twojego schronienia.
- Tak. Tak właśnie myślę. Nie chcę się stresować.
- Chowasz głowę w piasek.
- Nieprawda. Ja po prostu nie chce spojrzeć prawdzie w oczy - oburzył się mężczyzna.
Maciek bez słowa przyglądał się ich rozmowie.
- Chyba pierwszy raz widzę, że się czegoś boisz. Warto było przeżyć to wszystko, żeby to zobaczyć.
- Nie pomagasz. Stresujesz mnie jeszcze bardziej.
- I się jeszcze na dodatek czerwienisz.
-
Czy tylko ja się stresuje? Ludzie, czy wy macie nerwy ze stali. Tam
była jeżdżąca trumna, która wysyła mi esemesy z pogróżkami.
Agata nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Przepraszam. To brzmi tak absurdalnie. Pokaż tego esemesa, ja przeczytam.
Igor niechętnie oddal jej komórkę.
Dziewczyna
spojrzała na treść. Jej twarz nie wyrażała nic. Igor nie potrafił
odgadnąć jakie wrażenie wywarła na niej treść wiadomości.
- Kto? - zapytał.
- Trumna.
- Co pisze? - nerwowo przełknął ślinę.
- Myślę, że powinieneś sam to zobaczyć – oddała mu telefon.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – przeczytał. - Co to ma znaczyć?
- Żart urodzinowy. Ktoś ci zrobił kawał.
- Kawał! A numer telefonu w internecie, a zniszczony samochód, a trumna na podwórzu.
-
Robota hakera, pomoc mechanika samochodowego i kolesia z zakładu
pogrzebowego. Trochę pracy zespołowej. I ja i Maciek i jeszcze kilka
innych osób. Wszystko staranie zaplanowaliśmy. Taka mała intryga.
Byliśmy ciekawi czy uwierzysz. Wszystkiego najlepszego ,Ptysiu.
TENTEGO
TENTEGO

sobota, 21 września 2013
sobota, 13 kwietnia 2013
To spisek
To
jest bardzo proste i skomplikowane zarazem. Po prostu pewnego dnia
otworzyłem laptopa i zobaczyłem na monitorze napis: ,, Nie mamy
przywódców. Imię nasze Legion. Nigdy nie przebaczamy. Nigdy nie
zapominamy. Oczekuj nas”.
A to, jeżeli jeszcze nie zdałeś sobie z tego
sprawy oznacza, że nie chciałbyś być na moim miejscu. Wpadłem w
gówno po uszy. A ja przecież nic złego nie zrobiłem. Wykonywałem
tylko swój zawód. No bo kurde, jestem raperem. A co robi raper?
Rapuje. I to najczęściej o tym co u niego słychać.
Ja zrobiłem tylko to, co do mnie należało. I co
prawda nagrałem zajebista płytę, ale nie spodobało się to pewnym
ludziom. Potężnym ludziom. W sumie mogłem się tego spodziewać,
ale hip – hop jest muzyką prawdy. A ja musiałem powiedzieć
prawdę, a poza tym to był świetny materiał na płytę i szkoda by
było, żeby się zmarnował.
Interesuje cię pewnie o czym jest płyta. Mógłbym
oczywiście nagrać kawałek wyjaśniający o czym jest ta płyta,
ale obawiam się, że musiałbym wtedy nagrać kolejny kawałek w
którym bym tłumaczył, o co chodzi w kawałku wyjaśniającym, więc
chyba będzie lepiej jak o tym po prostu powiem.
Nie każdy przecież rozumie rap. Ale ta płyta nie
jest adresowana do nich. Ta płyta jest adresowana do ludzi, którzy
ją kumają. Ale jej przekaz jest właściwie dla każdego, więc
pokrótce omówię swoją historie.
Starzy zawsze chcieli, żebym studiował w jakiejś
kurewsko elitarnej uczelni, posłali mnie na Yale. Nie miałem
większych problemów z dostaniem się. Zawsze się dobrze uczyłem.
Nawet nie chodzi o to, że jakoś szczególnie mnie interesowały te
rzeczy. Czyniłem to raczej z poczucia obowiązku. Dość wcześnie
się nauczyłem, że żeby nauczyciele uważali cię za dobrego,
musisz po prostu mówić, to co chcą usłyszeć. Tylko tyle. Jakby
mnie ktoś zapytał, jaka jest tajemnica mojego sukcesu w szkole to
odpowiedziałbym: mów to, co belfer chce usłyszeć.
Dostaniesz wysokie noty, będą cie doceniać. Przedtem naucz się na
pamięć wszystkich wariantów odpowiedzi, możesz je znaleźć w
podręcznikach. Przyda się jeszcze umiejętność obserwacji, daje
ona możliwość przewidzenia tego jak zachowa się dana osoba, lub
co się wydarzy. W tym zawsze byłem dobry. W czytaniu ludzi. A
umiejętność mówienia tego, co trzeba, komu trzeba i kiedy trzeba,
powodowała, że byłem zauważany w różnych kręgach.
Niekoniecznie w tych w których chciałem być. Lgnęli do mnie
ludzie, nazwijmy to ambitni. W przyszłości pewnie będą
politykami i będą zajmować ważne stanowiska w gospodarce.
Interesowali się finansami, ekonomią, historią, a
zwłaszcza polityką. Te tematy rządziły w tamtym środowisku. A
ja, na swoje szczęście, potrafiłem co nieco powiedzieć na każdy
z tych tematów. Dlatego, że wymagali tego ode mnie na uczelni, nie
dlatego, żeby mnie to jakoś interesowało.
Tak naprawdę miałem to gdzieś. Chciałem być
raperem, ale nikomu się z tego nie zwierzałem. Moi starzy chcieli
żebym był prawnikiem; tradycje rodzinne. Muzyka niewiele ich
obchodziła. Spalili by mnie na stosie gdyby się dowiedzieli.
Udawałem natomiast, że interesują mnie rzeczy typowe dla tych
ludzi. Pewnie dlatego byłem powszechnie lubiany. To, jak się potem
okazało przysporzyło mi trochę kłopotów w życiu.
Zaproponowano mi przystąpienie do jakiegoś super
hiper tajnego stowarzyszenia o nazwie Skull & Bones. Obowiązuje
mnie przysięga, dlatego nie wolno mi o nim mówić, nie wolno mi
nawet wspominać, że ono istnieje. A powstało ono w 1832 właśnie
na uniwersytecie Yale. Gromadzi ono awangardę ludzkości, elitę.
Ludzi, którzy będą mieli w tym świecie coś do powiedzenia.
Niestety zrzesza kiepskich artystów. Dlatego dość szybko
zauważyłem, że to miejsce nie jest dla mnie. Nie widziałem dla
siebie miejsca obok takich ludzi jak George Bush, czy jego syn.
Powszechnie wiadomo, że są oni chyba najsłynniejszymi członkami
grupy Czaszka i Kości, ale żaden się do tego nie przyznaje, a już
na pewno nie mówi nic więcej ponadto, że faktycznie będąc na
ostatnim roku studiów wstąpił do jakiejś grupy studenckiej.
To nie jest przypadek, że ta organizacja miała w
swoich szeregach kilku prezydentów. Od dziesięcioleci Skull &
Bones tworzy skomplikowaną i tajną sieć wymieniając się
informacjami, które są nieznane większości ludzkości. Przyjmuje
ona do swoich szeregów ludzi z wpływowych rodzin gospodarki,
polityki, czy wywiadu i obstawia nimi najważniejsze stanowiska w
państwie. W rezultacie to ta organizacja ma realną władze w kraju
i być może na świecie. Choć krążą pogłoski, ze cała władza
świata jest w rekach zakonu Jezuitów. Ponieważ to oni kontrolują
większość tajnych organizacji świata kontrolujących światową
politykę. Zatem nie możesz zajmować najważniejszych stanowisk
państwowych jeśli nie masz poparcia tych kolesi. Najfajniejsze jest
to, że dany polityk nie musi sobie wcale zdawać sprawy z ich
istnienia, natomiast oni na pewno zdają sobie sprawę z istnienia
jego. A jeśli sobie nie zdają, to znaczy, że ten ktoś nie jest
nikim ważnym. I jeśli dany polityk jest kłopotliwy, to wcześniej
czy później straci swoją posadę w mniej lub bardziej bezwzględny
sposób jak np. Kennedy. Stal się kłopotliwy, więc musiał odjeść.
Skrytykował i potępiał tajne organizacje, dwa lata później już
nie żył. Można oczywiście powiedzieć, że to przypadek, ale
Skull & Bones tylko o to chodzi.
Struktura grupy jest trochę podobna do struktury
mafii, interes wspólny jest ważniejszy niż interes jednostki. W
2004 wybory wygrał George W. Bush, ale jego głównym rywalem był
John Kerry, również należący do Skull & Bones. Tak więc
prawdopodobnie nie miało większego znaczenia, kto wtedy wygra.
Polityka państwa i tak byłaby zgodna z zamiarami organizacji.
Zgodziłem się do nich przystąpić. Pokomplikowało
mi to życie, ale nie żałuje tej decyzji. Dzięki temu powstał
świetny materiał na płytę ,, The True”. Producentem jest
Stereofonix, trochę bitów zrobił też DJ KSJ. Także mamy tu kawał
solidnej muzy...
Mówisz, żeby wrócić do Skull & Bones.. Z wami
dziennikarzami tak zawsze, zapraszacie artystów na wywiad, a potem
pytacie ich o wszystko inne, tylko nie o muzykę.
Jak się pewnie domyślasz do tego typu organizacji
nie możesz sobie wejść od tak. Prawdopodobnie niewielu chce, bo
niewielu wie o ich istnieniu. To oni Cie znajdują i to oni ci
proponują przystąpienie. Nie wiem co się dzieje jeśli ktoś
odmówi, ale wiadomo, że jak już wejdziesz to nie tak łatwo wyjść.
Podobno posiadają oryginalną czaszka wodza Apaczów Geronimo,
wykopali ją bezpośrednio z jego grobu. Oni rozkopali grób, pomyśl
do czego jeszcze mogą być zdolni, a potem próbuj im odmówić Za
sprowadzenie tej czaszki był odpowiedzialny nijaki Prescot Bush,
Ojciec czterdziestego pierwszego prezydenta stanów zjednoczonych
George'a W. Busha.
A wiesz jak wygląda rytuał przejścia? Leżysz w
sarkofagu przed i musisz członkom zgromadzenia powierzyć jakiś
swój największy sekret. Tak wiesz, żeby jakby co mieli na ciebie
jakiegoś haka. Z niezrozumiałych dla mnie względów większość
ludzi mówi o jakiś swoich seksualnych niepowodzeniach. Wielkie mi
rzeczy, że komuś nie stanął, albo że ma małego. Ja mogę
każdemu powiedzieć o swoim rozmiarze.. Dlatego dla mnie problemem
było, nie tyle podzielenie się swoim sekretem, tylko w ogóle
wymyślenie go. Bo widzisz mało jest rzeczy, których się wstydzę.
Mogłem im co prawda powiedzieć, ze zawsze chciałem być raperem, a
nie politykiem, ale z jakiegoś względu uznałem, ze nie warto im
tym zawracać głowy.
Chciałem im powiedzieć, że boje się guzików.
Ale nie chciałem robić obciachu Billowi, bo to on mnie wprowadził.
Zaprzyjaźniłem się z nim na pierwszym roku, okazał
się on potem być członkiem tej szacownej paczki. Wymyśliłem więc
sobie, że mam arachnofobie. Powiedzieli mi, ze to za mało, że to
musi być coś bardziej osobistego i wstydliwego. Powiedziałem więc,
że kiedy miałem 5 lat zobaczyłem jak mój wujek z ciocią
uprawiają seks analny, a potem wujek mnie zgwałcił, a ja nikomu o
tym nie mówiłem, wujek już nie żyje. Uznali, że to się nada.
Wymyśliłem tą historyjkę, tak naprawdę moje życie nie było
bogate w podobne ekscesy. Jak się wiedzie w miarę przyzwoite
życie, to potem ma się problem, kiedy trzeba się czymś
pochwalić.
Następny rzecz była jeszcze bardziej dziwaczna,
ale i symboliczna. Musiałem upić łyk krwi z dość nietypowego
naczynia – z czaszki wodza Geronimo. Miała ona dość praktyczne
zastosowanie i nie używali jej tylko jako ozdoby, jak na początku
mi się wydawało.
Zostałem przyjęty, ale nie było to dla mnie czymś
szczególnym. Niewiele to na początku zmieniło w moim postrzeganiu
świata, ani nie czułem się jak elita, ani nie czułem się jakbym
strzegł jakiegoś wielkiego sekretu. Organizacja dążyła do jak
najszerszej władzy nad światem i prawdę mówiąc niewiele mnie to
obchodziło. Udawałem, jednak, ze interesuje mnie to, i to bardzo.
Dzięki temu dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Członkowie
klubu, a poznałem ich piętnastu z jakiś ośmiuset, często
rozmawiali między sobą o dokonaniach stowarzyszenia na przestrzeni
lat.
I ci powiem, że to są kolesie z innej bajki. Każdy
z nich chuja wie o hip-hopie , nie pogadasz. Stado baranów.
Wyjątkiem był Billi. On miał niewielką kolekcje płyt Jay –Z
i Tupaca. Dlatego on był jednym z niewielu, który miał trochę
oleju w głowie. Tak, Bill był całkiem kumatym gościem, wiedział
sporo o rapie ale nigdy nie mówił o nim wśród grupy. Tam królował
jeden temat – dokonania Skull & Bones i innych pokrewnych
organizacji..
Założycielem stowarzyszenia był William
Huntington Russel, miał on kontakty z tajnymi stowarzyszeniami,
zwłaszcza na terenie Niemiec. Pielęgnowanie tradycji niemieckich
jest ciągle widoczne wśród członków grupy, sam fakt, że jedną
z pieśni śpiewa się do melodii hymnu niemieckiego, mówi sam za
siebie. Jak na mój gust to taki sobie kawałek.
W Skull & Bones odprawia się różne dziwne
obrzędy, z których część jest zbyt obrzydliwa, by o tym mówić.
Ale przykład już podałem, chociażby ten z tą czaszką.
Russel z pewnością miał wiedzę na temat
światowych spisków, której nie posiadała większość ludzi.
Widocznie chciał on sobie założyć swój własny klub. Nie widzę
innego sensu zakładania tajnego stowarzyszenia, jeśli takowe już
istnieje. Chyba, że cel takiej grupy jest zupełnie inny. Ale pewnie
we wszystkich tego typu organizacjach chodzi o to samo, czyli o
władze. A w Czaszka i Kości dodatkowo o dominacje rasy białej.
Zresztą w tego typu organizacjach raczej nie ma przedstawicieli
innych ras, więc to się rozumie samo przez się.
Jak to w takim razie jest, że obecny prezydent USA
jest czarny. Mówią, że pozycja organizacji jest już tak silna, że
nie potrzebują obstawiać tego stanowiska swoimi ludźmi. Prezydent
to i tak marionetka. To oni decydują czy ma on pełnie władzy jak
Bushowie, czy jest prawie bezsilny jak Obama.
Czy dominacja rasy białej nie kojarzy ci się
trzecia rzesza? Skojarzenie nie jest przypadkowe, trochę podobna
ideologia. Z tego co mówili Skull & Bones wspierało pana
Hitlera na drodze do władzy
Tu muszę znowu wspomnieć Prescota Busha, .był on
prezesem banku UBC i prowadził interesy z hitlerowcami. Nie zerwał
ich nawet, gdy USA było już w stanie wojny. Członkowie
stowarzyszenia stwierdzili, że Niemcy mogą być również przydatni
jako wróg. W jaki sposób?
A no w taki, że wojna jest źródłem rozwoju.
Wyścig zbrojeń, inwestowanie w nowe technologie, handel bronią. Na
tym wszystkim można zarobić. W czasie pokoju rozwój technologiczny
na ogól nie postępuje tak szybko jak podczas wojny. A nawet porażki
można wykorzystać do wzmocnienia swojej władzy. Właśnie w taki
sposób patrzy na to Skull & Bones.
Ameryka zbudowała swa potęgę właśnie na
wojnach. I wojna światowa, II wojna światowa, zimna wojna, wojna w
Wietnamie, wojna w Iraku, wojna z terroryzmem. Jakby na to nie
spojrzeć, ten kraj właściwie cały czas z kimś wojuje.
Myślisz. że atak na World Trade Center był dla
rządu amerykańskiego jakąś tragedią? Patrząc na jego zachowanie
można odnieść wrażenie, że był im na rękę.
Biały Dom oczywiście mówił, ze dokona wszelkich
starań, żeby wyjaśnić sprawę i ukarać sprawców. Dokonano
faktycznie wielu starań, żeby ukarać sprawców, ale nie zrobiono
wiele, żeby tragedii zapobiec.. Ludzie chcieli jednak wiedzieć jak
do niej doszło. Na te pytania nie było odpowiedzi. Rząd niewiele
robił w tej sprawie. Kiedy zadawano pytania, pojawiały się
problemy. Rodziny zaginionych prowadziły własne śledztwa. Pod
naporem opinii publicznej Biały Dom musiał coś w końcu zrobić.
Powołano komisje, która miała rzucić na nieco światła na
sprawe.
Prezydent przemówił do narodu.
- Zarządziłęm współprace na tym szczeblu gdyż
uważam to za konieczne, by uzyskać pełny obraz sytuacji.
Prezydent wraz wiceprezydentem zgodzili się stanąć
przed komisją, ale pod dwoma warunkami. Po pierwsze mieli zeznawać
razem i to za zamkniętymi drzwiami, po drugie nie zgodzili się
zeznawać pod przysięgą.
Na konferencji prasowej zadano mu pytanie.
- Dlaczego nalega pan, by zeznawać pod przysięgą
wspólnie z wiceprezydentem?
- Ponieważ członkowie komisji chcą nam zadać
pytania, dlatego mamy się spotkać. Jestem gotowy na spotkanie z
nimi i udzielenie odpowiedzi. - brzmiała odpowiedź.
- Pytałem dlaczego razem, a nie osobno jak chciała
komisja
- Ponieważ to doskonała okazja dla nas obu, abyśmy
odpowiedzieli na pytania, które chce nam zadać komisja. Jestem
gotowy by im udzielić odpowiedzi.
Prezydent był zadowolony. Twierdził, ze
pożytecznie spędził ten czas z komisja,ale gdy zadano mu pytanie,
o to co szczególnie interesowało komisje odmówił odpowiedzi.
Odmówił też, żeby ktokolwiek zobaczył zapis z przesłuchania.
Raport komisji odnośnie 11 września, który
ukazał się w lipcu 2004 nie wniósł nic nowego do sprawy. Ciągle
70% pytań pozostało bez odpowiedzi. Konkluzja była taka, że atak
terrorystyczny był wynikiem braku wyobraźni.
Wyglądało to tak jakby Waszyngton nie chciał
dopuścić do dochodzenia, a kiedy już pod przymusem na nie
zezwolił, to przynajmniej je opóźnić jak tylko się da. To już
samo w sobie było dość podejrzane.
Jak by an to nie spojrzeć 11 września przynosi
wiele pytań nad, którymi się głowią eksperci. Na przykład jak
to możliwe, żeby stalowy wieżowiec zawalił się na wskutek
pożaru? Według obliczeń takie prawdopodobieństwo jest równe
zeru. A jak to możliwe, że zawaliły się trzy; i to w tak krótkim
czasie?
Samolot uderza, niszczy część budynku, wybucha
pożar, budynek się zawala. Przecież to niemożliwe. Coś mu
musiało jeszcze ,,pomóc”.
Najpierw Biały Dom utrzymywał, że nie było
żadnych ostrzeżeń. Były, chociażby raport z 6 sierpnia. Na rok
wcześniej wywiad przesłuchał człowieka szkolonego przez Al Kaide,
do tego by ten porwał samolot i uczynił z niego pocisk. Uwierzono
mu. Ostrzegał on, że ataki nastąpią. Ponadto 14 państw ostrzegło
USA, ze są plany, by zaatakować Amerykę z użyciem porwanych
samolotów. Waszyngton nie zrobił jednak nic, by temu zapobiec.
Wręcz przeciwnie, robił wiele, żeby zamachowcom pomóc. Nie mieli
oni żadnych problemów z kontrola na lotnisku, pomimo że byli
uzbrojeni w noże.
Robert Marr, facet odpowiedzialny za ochronę
wschodniego wybrzeża, mógł wysłać myśliwce jeszcze przed
pierwszym atakiem, ale z jakiegoś powodu opóźniał ich start.
Wpierw nie wydał zezwolenia, potem postanowił pogadać sobie przez
telefon, w rezultacie wydał rozkaz startu dopiero po 15 minutach..
Myśliwce przechwytujące nie zostały wysłane
bezpośrednio do Nowego Yorku, lecz wykonały one pętle na odcinku
185 km. nad Atlantykiem, a potem leciały w stronę miasta ze
,,spacerkową” prędkością. W rezultacie przybyły na miejsce z
dwudziestominutowym opóźnieniem.
Ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo kraju, w
najważniejszych momentach byli nieosiągalni. Sam prezydent mający
wtedy spotkanie z dziećmi ruszył się z klasy dopiero po kilku
minutach od usłyszenia wiadomości o ataku.
Po uderzeniu pierwszego samolotu w wieże północną
, nikt nie zarządził ewakuacji. Polecono wręcz ludziom, by
spokojnie wrócili do pracy. Po kilku minutach następny samolot
uderzył w wieże południową.
Teraz powstaje pytanie - po co to wszystko? Dlaczego
rząd uznał, że bardziej opłaca się by doszło do zamachu z jak
największa ilością ofiar? Przypominam, ze nie zalecono ewakuacji,
a służby wywiadowcze wiedziały ,ze dojdzie do ataku. Władze
uznały, ze widocznie tak będzie spoko , bo świat będzie bardziej
oburzony.
W dwutysięcznym roku sytuacja USA wyglądała
mniej więcej tak: zapasy ropy naftowej były na wyczerpaniu,
przemysł zbrojeniowy podupadł, a inne mocarstwa jak Chiny powoli
rosły w siłę. Innymi słowy był kryzys. Spece od obrony narodowej
z jakiegoś powodu uznali, że to czego Ameryka potrzebuje to jakieś
katastrofalne w skutkach wydarzenie w rodzaju Pearl Harbor. Rok
później ich marzenie się spełniło. Doszło do ataku jedenastego
września. Prezydent już kilka godzin po zamachu mówił, ze to
jest wielka szansa, bo będzie można wraz z Chinami i Rosją podjąć
walkę z terroryzmem, a w rezultacie wyciągnie to Amerykę, ze
stanu politycznej izolacji. Nie chodziło jednak o samą walkę z
terroryzmem, ale też o dominacje na tamtym terenie. Zresztą zawsze
to jakaś dodatkową wojna, a jak już mówiłem wojny są wporzo dla
Skull & Bones.
Dla nich każdy sposób jest dobry, jeśli prowadzi
do celu. Na moje szczęście nie chcieli mnie wepchnąć do polityki.
Prawdę mówiąc mam gdzieś polityków. Nie mam za co ich szanować.
Czy którykolwiek z nich wydał w życiu jakąś płytę? Czy
którykolwiek nagrał jakiś fajny rapowy kawałek? Może ktoś z
kleił chociaż jakiś fajny bit? Nikt jakoś nie przychodzi mi do
głowy. Sam widzisz, totalne beztalencia. Niby dlaczego miałbym ich
szanować?
Moi ,, bracia” wiązali ze mną nadzieje związane
raczej z przemysłem, Za kilka lat byłbym pewnie w zarządzie
jakiejś wielkiej korporacji.
Po studiach dostałem prace w pewnej firmie, ale nie
mogę o tym mówić, bo to ściśle tajne. Poznałem tam takiego
gościa, co tez nie miał pojęcia o rapie. Cóż, widać takie mam
szczęście. Na moje nieszczęście zawsze jakoś się potrafiłem z
takimi ludźmi dogadać. Mowie nieszczęście, bo jeśli się czegoś
nauczyłem, to tego, że lepiej przebywać z kolesiami ze swojej
bajki. Owy kolo był informatykiem, a nieoficjalnie był całkiem
uznanym hakerem. Pracował dla CIA a jeszcze bardziej nieoficjalnie
był członkiem Anonymous, kolejnej tajnej organizacji, która działa
właściwie tylko w internecie. Ktoś ich kiedyś nazwał iluminatami
internetu. I nazwa ta jest jak najbardziej trafna.
Iluminaci to zakon, który powstał w XVII w. Jago
nazwa znaczy tyle co oświeceni. Taka też była jego misja -
oświecenie ludzkości, zwalczanie konserwatyzmu kościoła. Watykan
nie pozostał dłużny i zaczął zwalczać iluminatów. Przez prawie
200 lat uważał, że cel swój osiągnął, ale iluminaci istnieją
do dziś, tyle, że pod inną nazwą. Świat się zmienił, zmienili
się tez oni.
Czy muszę mówić, ze nawet dzisiaj oświecanie
ludzkości to nie jest coś na czym szczególnie zależałoby rządom.
Rozwój portali społecznościowych jak chociażby
facebooka, twittera sprawił, że w odpowiednich rekach jest to
bardzo skuteczna broń. Wystarczy kilka sekund by z skądkolwiek
przesłać informacje dokądkolwiek. Włamując się na czyjąś
stronę, można całkowicie przejąć kontrole nad daną instytucja.
I to w ogóle bez użycia siły.
!2 marca 2012 Anonymous zablokowali stronę Watykanu,
pomimo, ze był on ostrzeżony o ataku. Współcześni iluminaci
uzbrojeni jedynie w komputer z podłączeniem do internetu mogą
śmiać się w twarz każdej sile świata. Mogą wejść na dowolną
stronę, wydobyć informacje, a potem ją ujawnić. Informacja to
władza. Szkody finansowe jakie wyrządzili w samym 2011 ocenia się
na 200 miliardów dolarów.
Miałem przyjemność również działać w tej
grupie. Chciałem, żeby pewna wytwórnia wydała mi płytę Jak
wiesz, jak jesteś początkującym raperem to mogą być z tym
problemy.. Włamałem się na stronę tej wytwórni w oparciu o
wskazówki kumpla. Co prawda on mi mówił, żebym tego nie robił
sam, ale nie moglem się powstrzymać. Popełniłem przy tym kilka
błędów i FBI nie miało większych problemów, żeby mnie
wytropić, ale nie mieli wystarczająco dowodów, żeby mnie skazać.
Jednak na przesłuchaniu trochę nakablowałem. Wystarczająco dużo,
by mogli dotrzeć do kilku innych członków grupy i ich skazać.
Domyślasz się oczywiście, ze to nie spodobało się reszcie.
Dostałem blokady komputera z pogróżkami: ,, Nie mamy
przywódców. Imię nasze Legion. Nigdy nie przebaczamy. Nigdy nie
zapominamy. Oczekuj nas”. To ich hasło . Dali mi do
zrozumienia, ze mogę się spodziewać kary. Pomyślałem sobie, ze
ie mam już nic do stracenia. I najlepsze co mogę zrobić, to
powiedzieć co mam do powiedzenia, a najlepiej to zrobić poprzez
muzykę.
Nie wiem jaki będzie następny krok tajnych
organizacji. Prawdopodobnie uciszenie mnie na dobre. Może mnie
zabiją, może zrujnują, a może zaszantażują. Tak naprawdę nie
wiem, czy dożyje następnego dnia. Chciałbym status świadka
koronnego, ale boje się, że wszędzie mają swoje wtyki. Każdego
dnia jak wracam do domu obserwuje dokładnie otoczenie na mojej
klatce schodowej czy nic się nie zmieniło, bo może w moim
mieszkaniu za zamkniętymi drzwiami czeka już zabójca. Zasłaniam
okna żaluzjami w obawie przed snajperem, czającym się gdzieś na
dachu sąsiedniego budynku. Jeżdżę środkami komunikacji
miejskiej, zrezygnowałem z samochodu w obawie, że gdy zapale silnik
uruchomi to wcześniej zamontowaną bombę, albo że przydarzy mi się
,,wypadek” samochodowy. Codziennie zmieniam ciuchy, żeby utrudnić
potencjalnym szpiegom moją identyfikacje. Żyje wiecznym napięciu.
Ale to nie wszystko. Mam też kłopoty z wydaniem płyty, działam
głównie w podziemiu, a stacje radiowe nie chcą puszczać moich
kawałków, a już zwłaszcza z płyty ,, The True”. To ich
sprawka. Widzisz, to spisek. To cena jaką muszę zapłacić za
prawdę, której oni są gotowi strzec za wszelką cenę
środa, 20 marca 2013
Święta w Akyrfie odc.12
Rozdział
11
Ted
przyglądał się uważnie wężowi Długiemu. Była to żmija
gabońska, których osobiście nie znosił. Żmije gabońskie miały
ubarwienie maskujące, które czyniły je praktycznie niewidocznymi
wśród traw, liści i gałęzi. Ted zawsze się obawiał, ze na
jakąś nadepnie, a to mogłoby się skończyć ukąszeniem, z reguły
kończącym się śmiercią. Węże te były bowiem bardzo jadowite,
miały też największe, dochodzące do 5 cm długości, zęby jadowe
pośród wszystkich.
Ted
zastanawiał się jak to jest możliwe, że pomocą psychiczną,
gdzie właśnie zaufanie do terapeuty powinno być podstawą,.zajmuję
się zwierze, które budzi powszechny strach. Jak może rozluźnić
się w rozmowie, wiedząc, że jedno ugryzienie, może go zabić. Jak
ma nawiązać kontakt, jeśli terapeuta budził obrzydzenie.
Zmije
Gabońskei nie miały najlepszego wzroku, toteż otoczenie badały
głównie językiem, który nieustanie wysuwał się i wsuwał do
pyska, przypominając sępowi dyndającego robaka.
-
Ssssłucham, w czym mogę ci pomóc? - zapytał wąż.
-
Nie lubię świąt – odpowiedział sęp.
-
Ssssssłucham?
-
Nie lubię świąt.
-
I to jessst powód, żeby psssychodzic do terapeuty, dyplomowanego
mądrali? - zdenerwował się wąż.
-
Każdy powód jest dobry, żeby pogadać. Chyba za to wam płacą, za
gadanie
Ted
sam się zdziwił, że powiedział to tak zadziornie. Doszedł do
wniosku, że za wszelką cenę nie chciał pokazać, nawet sobie, że
się boi.
-
Dobsse, zatem. Psssessskadza ci to, że nie lubisz śśśświąt?
-
Nie. Przeszkadza mi tylko to, że są. Nielubienie ich jest nawet
spoko, ale mogłoby ich nie być.
-
Dlacego ich nie lubisss?
Teda
coraz bardziej drażnił wysuwający się język. Najchętniej by go
chwycił i wyrwał, ale za bardzo bal się zębów
jadowych,znajdujących się bardzo blisko owego języka.
-
To nie po naszemu. Całe wieki obywaliśmy się w Akyrfie bez świąt.
A nagle pojawia się jakiś Mikołaj i chce nas uszczęśliwić na
siłę, sprowadza to białe gówno z nieba, karze ubierać drzewka,
przygotować jakąś kolacje, przy której trzeba będzie śpiewać
piosenki o jakimś dzieciątku i jeszcze nam wmawia, że będzie
fajnie.
-
Ale na całym śśświecie obchodzi się śśświęta. Wssyscy już
je obchodzą, to bardzo modne. Akyrfa nie moze pozostać w tyle.
Powinna nadązzać za światowymi trendami. To bardzo dobze, że
Mikołaj zrobił taką akcje i umozliwił nam bycie na casie.
Powinniśmy być mu wdzięczni i musiss to zrozumieć. Widzę, ze
psed nami cięzka praca. Musimy zmienić twój sposób myślenia.
Myślę, że zajmie nam to, tak z pół roku intensywnej pracy.
-
A co jeżeli ja nie che zmieniać sposobu myślenia. Ja lubię swój
sposób myślenia, jestem do niego bardzo przywiązany.
-
To oznacza, że... pssykro mi to mówić, ale to znaccccy, że jesteś
jednostką klopotliwą, w najlepsssym razie niepotsssebną, w
najgorsssym niebezpiecną, bo mozes powodowac bunt, u normalnych
jednostek. Więc jęsli nie chcessss się zmienić, to psssykro mi,
ale będę cię musiał ugryzc.
-
Ale po co? - zaniepokoił się sęp.
-
Takie są psssepisy
-
Nie podobają mi się te psepisy.
-
Ooo własssnie o tym, mówię. Osobnik, któremu nie podobają się
pssepisy jest spoleceństwu zbędny. A więc, dasss się ugryzc sam,
czy mam użyć śiły?
-
A może ja sobie po prostu wyjdę i zapomnimy o całej sprawie.
-No
wiesss, niestety to nie jest takie proste. Widzisss ja tu pracuje i w
ogóle. Jak się dowiedzą, ze nie psssetssegam pssepisów to mogą
mnie zwolnić. I ja nie chce tak ryzykować. Nawet nie mogę. Widziss
ja nie mam dzięci ani zony,. To nie jest łatwę utsymać
jednoosobowa rodzinę.
-
Hmm,jakbyś chciał mnie po prostu ukąsić, to byś nie tłumaczył
tego wszystkiego. Z tego wniosek, ze nie chcesz tego zrobić. Co
proponujesz w zamian?
-
A co ty byś zaproponował na moim miejscu?
-
Hmm – sęp milczał przez chwile. - Łapówkę?
-
Nie, nie, nie. No chyba, ze rekompensatę za poniesione ryzyko
związane z puszczeniem ciebie wolno.
-
Ale to przecież to samo.
Ted
miał w życiu proste zasady. Łapówkarstwem się brzydził. Wąż,
który chciał od niego łapówkę brzydził go dwa razy bardziej.
Wąż, który chciał go zabić , albo wziąć łapówkę, brzydził
go trzy razy bardziej. Innymi słowy jego obrzydzenie sięgnęło
zenitu. Ze względu jednak na dość ograniczoną mimikę sępów nie
mógł tego niewerbalnie wyrazić. Długi nie miał pojęcia co
dzieje się w środku jego rozmówcy.
-
No cóż, przykro mi to mówić, ale nie stać mnie na łapówkę.
Idą święta, musiałem zrobić kilka wydatków i w ogóle. -
powiedział zakłopotany.
-
Zatem ugryzienie?
-
Co to? - spytał Ted, wskazując na mały młoteczek leżący na
stole obok węża.
-
Młoteczek, służy do badania odruchów.
-
Mogę?
-
Proszę, ale po co? Co to ma wspólnego z naszymi rozważaniami
Sęp
chwycił w swoje szpony owy niepozorny przedmiot. Prze chwile się
nim bawił, jakby sprawdzał jego ciężar, po czym bez ostrzeżenia
uderzył węza w pysk. Ten potrząsnął łbem oszołomiony, nie
wiedząc zupełnie co się stało. Ale nim się otrząsnął, Ted był
już przy nim. Jedną nogą przygwoździł go do ziemi, drugą zaczął
z wściekłością okładać młoteczkiem po głowie. Raz za razem,
jakby chciał na nim wyładować cala swoja frustracje, cala swoją
złość. Przerwał dopiero, kiedy uświadomił sobie, że czaszka
węża pękła.
-
Ojej – wyartykułował zmartwiony – chyba lekko przesadziłem.
Nie
żeby się specjalnie przejął, ale zaczął się zastanawiać co ma
dalej zrobić, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było żadnych
innych wyjść, a na zewnątrz czekała kolejka pacjentów, którzy
nie będą zachwyceni jak się dowiedzą, że zbawca ich samopoczucia
ma czaszkę rozwaloną młoteczkiem do badania odruchów. W sumie to
było trochę dziwne, że czaszka pękła pod naporem tego małego
gówna, ale węże przecież nie mają ich zbyt mocnych.
Zadecydował,
że wyniesie Długiego w torbie. Na szczęście w tym gabinecie było
ich pod dostatkiem. Włożył węża do torby, wygramolił się z
nory, a oczekującym oznajmił, że przyjmowanie pacjentów
zakończone, bo mądrala ma ból głowy i prawdopodobnie pójdzie na
chorobowe, zatem lepiej nie przychodzić do niego jutro,w pojutrze, w
popojutrze, a nawet później. Potem dodał, ze lepiej w ogóle nie
przychodzić, aż do odwołania.
Skierował
się do wyjścia, gdy zobaczył Gerarda.
-
O jesteś, wszędzie cie szukam.
-
Zgadnij czego się dowiedziałem. Mają tu Mikołaja – oznajmił
gepard.
-
No co ty. Co on tu robi?
-
Eee, o to się nie spytałem, ale jest tutaj. Ma nawet swoją norę.
To ta. -W skazał na dziurę w ziemi w rogu baraku.
-
A skąd o tym wiesz?
-
Jeden z kuracjuszy mi powiedział. A ty byłeś u tego Długiego?
-
No – mruknął sęp.
-
A co masz w tej Tobie?
-
Długiego – powiedział szeptem Ted.
-
Co!?
-
Ciii. Spokojnie, nie rób tyle hałasu. Chyba rozwaliłem mu czaszkę.
Zdenerwował mnie.
-
Co? - zaśmiał się gepard. – A kto mi powtarzał, że trzeba
panować nad nerwami?
-
To co innego, on mi groził, że mnie ukąsi. Nie mogłem mu przecież
na to pozwolić. W ogóle mógł tego nie mówić. Mnie nie można
denerwować, ja jestem wrażliwa ptaszyna.
-
Dobra. Potem mi to opowiesz. Teraz chodźmy do tego Mikołaja.
Chętnie go poznam.
czwartek, 7 marca 2013
Święta w Akyrfie odc. 11
Rozdział
10
-
Widziałeś to? Co to było? - Dopytywał się Gerard.
-
Jeżozwierz. - odpowiedział sęp.
-
Nie o to pytam. To dziwne coś co nazywało się iglo, i ten napis.
Nie … to jakaś straszna żenada.
-
No i co z tego?
-
Jak to co, trochę wyczucia. Domagam się gustu, dobrego, smaku i
stylu. Stanowczo jest go zbyt mało. A tamto... , nie no. Brak mi
słów. A to co?.
-
Coś innego – skwitował Ted.
Patrzyli
na ośnieżony drewniany barak, który nagle wyłonił im się
spośród gęstego listowia drzew buszu. To znaczy byłyby one geste,
gdyby była normalna pogoda, teraz były to tylko zaśnieżone łyse
badyle. Weszli do środka. Odnieśli wrażenie, że cała budowla to
tylko atrapa, ponieważ nic ta nie było oprócz zwierząt siedzących
pod ścianami. Ustawiły się one w kolejki do różnych wielkości
nor. Właściwe pomieszczenie bądź pomieszczenia były pod ziemia,
a zadaszony bara był czymś w rodzaju holu. To wyglądało jak jedna
wielka poczekalnia. Nie obowiązywały tu najwyraźniej zasady
panujące na sawannie, drapieżniki nie atakowały zwierząt na,
które zwykle polują, a te nie wpadały w panikę. Antylopa gnu
spokojna sobie czekała na swoją kolej stoją pomiędzy dwoma lwami,
a impala wdała się w swobodna pogawędkę z lampartem. Nikt też
się nie przepychał. W tym miejscu nie obowiązywało prawo dżungli.
-
Za czym kolejka ta stoi? - zapytał Ted Serwala, który najwyraźniej
był ostatni w kolejce.
-
Do mądrali węża Długiego.
-
Taki długi?
-
Nie, zadłużył się biedaczyna, ma kolosalne długi; hazard. Teraz
musi dorabiać na boku.
-
Jako mądrala?
-
Tak, zawsze chciał mieć MD przed nazwiskiem.
-
Czym konkretnie się zajmuje?
-
Pomaga, zajmuje się zdrowiem psychicznym, pomaga.
-
Ale w czym konkretnie?
-
Pomaga. Na zdrowie psychiczne pomaga.
Ted
pomyślał, ze ta rozmowa nie ma większego sensu, dlatego postanowił
sam się przekonać o co cały to zamieszanie i poczekać w kolejce.
Tymczasem
Gerard podłączył się do innej kolejki. Nie miał on jednak tyle
cierpliwości co sęp. Najpierw zaczął się lizać, potem nerwowo
rozglądać, potem truchtać w miejscu, aż zapytał w końcu:
-
Panie, za czym kolejka ta stoi?
-
Za szczęściem i spokojem ducha, za wyzbyciem się wszystkich trosk,
za rodzinnym ciepłem,... – co oni wszyscy mają z tymi rodzinami,
ciągle jeszcze żadnej nie znalazłem, trzeba się chyba spieszyć,
pomyślał Gepard - … za poznaniem sekretu i sensu życia. -
odpowiedziała mu impala.
Gerard
dopiero teraz się spostrzegł, że to samica. Nie przejął się
jednak swoją wpadką.
-
A jak się to wszystko osiąga?
-
Mądrala krokodylica Marysia mówi jak, wystarczy do niej przyjść i
w zależności od tego jaki masz problem ustala terapie. Następnie
pracujecie razem, spotykacie się raz na jakiś czas i pacjent
opowiada na bieżąco, co u niego słychać. Jest świetna. Wystarczy
tylko spojrzeć na liczbę pacjentów.
-
Faktycznie jest spora kolejka – mruknął gepard i poszedł na
początek kolejki.
-
Przepraszam, kto z was jest pierwszy – zagadnął.
-
Ja – powiedziała nieśmiało surykatka.
-
Świętnie, zatem będę przed tobą – powiedział i wepchnął się
na początek kolejki. Nikt nie zaprotestował. W końcu z nory
wyszedł Ratel.
-
Ona jest niesamowita! Czułem się taki przyziemny, teraz czuje się
jakby dodano mi skrzydeł! - Krzyczał.
Gepard
wszedł do nory. Nie miał większych problemów z przejściem przez
tunel. Przeciskały się przez niego nawet hipopotamy. Większe
zwierzęta jak słonie i żyrafy miały wizyty na zewnątrz. U końcu
korytarz rozszerzał się , wchodziło się do jamy, a całe jej
uposażenie składało się z biurka. Za biurkiem siedziała
krokodylica, pysk miała tak długi, że niemal muskała nim osobę
siedzącą po drugiej stronie stołu.
-
W czym mogę pomóc? – spytała uprzejmie.
-
No, tego ja w sprawie szczęścia. Ciekawy jestem. Tak po gepardziemu
ciekawy, po prostu. Co ty im mówisz?Jesteś jakimś autorytetem,
masz jakieś dyplomy?
-
Oczywiście – wskazała na dyplom który wisiał na jakimś
korzeniu wyrastającym ze ściany.
-
Mądrala psychologi, psychiatrii, kursy metody Zenona. Certyfikat
ŚŚPi, uczelnia Kongidż – przeczytał Gerard – Czy to wszystko
znaczy, że trzeba cię podziwiać.
-
To wszystko znaczy, że mam kompetencje, żeby ci pomóc.
-
Ale ja nie potrzebuje pomocy.
-
Oj na pewno potrzebujesz, tylko musisz wejrzeć w głąb siebie,
przeanalizować swoje życie. Musisz znaleźć problemy w sobie,
wydobyć je na powierzchnie. Tylko wtedy będę mogła ci pomóc.
-
A nie lepiej ich nie wydobywać, po co ich szukać skoro na pierwszy
rzut oka ich nie widać.
-
Nie uważasz, że kiedy odkryjesz co cie trapi i wygadasz się
bliskiej i bezstronnej osobie takiej jak ja, to poczujesz się
lepiej?
-
Nie.
-
W takim razie dlaczego tu przyszedłeś?
Gerard
zaczynał powoli tego żałować. Nie czuł się komfortowo. Bliskość
pyska Marysi nie ułatwiała konwersacji, był tak blisko, że mógł
policzyć jej wszystkie zęby. Gdzieniegdzie widział resztki
jedzenia wystające pomiędzy nimi. To wszystko sprawiało. że
momentami sam czuł się jakby krokodylica miała się zaraz na niego
rzucić. I jeszcze ten fetor z pyska. Z trudem powstrzymywał się,
żeby nie zatkać łapą nosa, odwrócić głowę, albo uciec gdzie
pieprz rośnie.
-
Sam nie wiem, chyba z ciekawości.
-
Skoro miałeś ciekawość , która cie tu sprowadziła to znaczy, ze
sama opatrzność chciała, żebyś tu trafił, więc tym samym masz
jakiś problem, a ja mogę ci pomóc.
-
Wiesz, przypominasz mi trochę mojego znajomego. Mądrzy się w
trochę podobny sposób. Też potrafi być irytujący.
-
Naprawdę? Opowiedz mi o nim.
-
No, potrafi latać, jest moim zwiadowcą, jest głupi, ale go lubię.
Jest w porządku, ale fajnie jest jak go nie ma. Jest wtedy tak cicho
i spokojnie. Musimy jednak razem podróżować, bo szukamy Mikołaja.
On sprowadził tę święta i w ogóle.
-
Rozumiem – krokodylica ze zrozumieniem pokiwała głową. - Wielu
pacjentów dostało przez to załamania nerwowego. Boją się, że
nie wyrobią się z przygotowaniami. Dlatego oficjalnie przesunięto
Boże Narodzenie o dwa tygodnie. Teraz jest trochę więcej czasu na
przygotowanie.
-
Super, mam więcej czasu na znalezienie rodziny – ucieszył się
gepard.
-
Szukasz rodziny, szukasz bliskości i miłości.
-
Nie. Chce po prostu jako tako wypaść na Wigilie. Nie chce, żeby
znajomi się ze mnie śmieli, że spędzam ją sam.
-
Wiesz, to chyba nie tak powinno być tak. Nie powinieneś nic robić
wbrew sobie, tylko po to, żeby inny pomyśleli o tobie lepiej.
Chcesz zadowolić innych czy siebie? Któregoś dnia zobaczysz swoje
odbicie w wodzie i co wtedy?
Wtedy
wyskoczy z niej wielki krokodyl, pochwyci mnie, wciągnie pod wodę i
zje, a przedtem utopi na śmierć, pomyślał gepard.
-
Zobaczysz pysk kota, który żył własnym życiem czy pysk kota,
który żył życiem innych zatracając gdzieś po drodze siebie -
ciągnęła dalej krokodylica.
-
W sumie wolałbym pożyć po swojemu.
-
No widzisz. Udziec z byka się należy.
-
Co? - zapytał zdziwiony Gerard.
-
Mięso. Zapłata za poradę. Nie pracuje się za darmo.
-
Za jaką poradę? - Gepard był coraz bardziej zdziwiony.
-
Dzięki mnie dowiedziałeś się, że wolisz żyć własnym życiem,
to bezcenna wiedza. A ja chce od ciebie tylko zwykły udziec.
-
Nie ma mowy, nie wiedziałem, że będę musiał płacić, zresztą
ja nie chciałem żadnej porady, a poza tym nie nie nosze ze sobą
takiej gotówki.
-
Jest możliwość płacenia na raty – zasugerowała krokodylica.
-
Wypchaj się stara zębaczko! Nie chciałem żadnych rad. To ty
próbowałaś mi wmówić, że mam jakieś problemy. I teraz chcesz
mięsa. To jakieś kpiny. Nie będę nic płacić.
Gerard
stał i skierował się do wyjścia z nory.
-
A tak w ogóle – rzucił Marysi na odchodnego - to śmierdzi ci
z pyska. I to informacje masz gratis.
Kiedy
wyszedł z nory oznajmił wszystkim, że to szarlatanka, że nic nie
wie, że karze sobie płacić i że ma resztki jedzenia między
zębami. Po czym zaczął rozglądać się za swoim kompanem. Od
pewnej lwicy dowiedział się, że sęp siedzi właśnie w gabinecie
węzą długiego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)