TENTEGO

TENTEGO

czwartek, 22 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 5)

Rozdział 4

Ted szybował wysoko lustrując pokrytą śniegiem sawannę. Pamiętał, że widział gdzieś lwy pożerające bawoła, liczył że zostanie tam jeszcze trochę mięsa, które zamierzał przeznaczyć dla czarownicy z góry Kolomandzaro. Co prawda wiedział, że padlina nie każdemu smakuje, ale miał nadzieje, że w tym przypadku nie będzie miało to większego znaczenia; Pani Baba nigdy wcześniej nie jadła mięsa. Niebawem zobaczył ową padlinę, leżał przy niej stary szakal. Sęp zaczął powoli zataczać koła zniżając swój lot, aż wylądował obok szakala.
Szakalami w zasadzie każdy pogardzał, zagrożenie mogły stanowić jedynie w większej grupie, ale nawet wtedy nie traktowano ich poważnie. Samotnego osobnika nikt się nie bał, tym bardziej starego.
- Ehem - zaczął Ted – to miejsce jest wolne?
- Owszem.
Dopiero teraz zauważył, że coś tu nie jest tak jak powinno. Bez wątpienia widział tego samotnego bawoła wcześniej jak otaczało je stado głodnych lwów, tymczasem mięso było zjedzone ledwie w połowie, a w pobliżu nie było ani jednego lwa, ani innych amatorów padliny jak hieny, szakale, sępy. Na sawannie wieść o tym, że ktoś coś upolował rozchodziła się lotem błyskawicy, tym bardziej jak ofiarą padł bawół. Nie zdarzało się to często, bawoły żyły w stadach i zaciekle się broniły. Nawet samotny nie był łatwym łupem. Kiedy już coś takiego się stało, nigdy nie trzeba było długo czekać, za pojawią się inni zainteresowani resztkami z pańskiego stołu. Ten bawół był upolowany już jakiś czas temu, a tu nie było nikogo, tylko ten stary szakal, który na dodatek w ogóle się nie spieszył z jedzeniem, tylko leżał spokojnie obok. To też było dziwne.
- To bym się przyłączył – odpowiedział sęp i zanurzył głowę w rozprutych wnętrznościach gnu.
- Co się stało ze stadem lwów, które upolowało tą antylopę – zapytał wyjmując zakrwiawioną głowę z brzucha padliny.
- Uciekło, kiedy się pojawiłem.
Sęp omal nie zakrztusił się kawałkiem mięsa.
- Chcesz powiedzieć, że uciekło... przed tobą?
- Owszem.
- Wciskasz mi kit, stado lwów nie ucieka przed samotnym szakalem, na dodatek w takim wieku...no...przed szesnastką.
- Tak, ale mnie się boją.
- Dlaczego?
- Bo groźny jestem.
Sęp spojrzał na wychudzone ciało, siwy pysk w którym wyraźnie zauważył brak kilku zębów.
Tak, takiej facjaty można się przestraszyć, pomyślał.
- Dlaczego? - zapytał.
- Wszyscy przede mną uciekają gdzie tylko się pojawię.
- A co trzeba zrobić żeby budzić takie przerażenie? Też bym chciał, żeby darzono mnie taki szacunkiem.
- Trzeba rozpuścić plotkę, że jest się zakaźnie chorym. Ja powiedziałem, że mam HIV, żółtaczkę, malarie, grypę, nosówkę, wściekliznę, cholerę i katar. Wtedy boją się zbliżyć, w najgorszym razie można im napluć do mięsa, wtedy nawet jak cie przegonią, to i tak już potem nie będą jeść.
- A naprawdę jesteś chory? - spytał Ted, któremu dziwnym trafem mięso nagle przestało smakować.
- Skąd, jestem już stary, to moja metoda polowania, tylko proszę, nie zdradź mnie.
- Jasne, możesz być spokojny. Nie lubię lwów, zawsze zjadają najlepsze kąski.
- Ciesze się, częstuj się zatem.
- Potrzebuje tylko trochę, i wezmę kawałek na drogę. Reszta jest twoja.
Mówiąc to posilił się. Kiedy skończył wyrwał spory kawał mięsa z uda, chwycił go w szpony i odleciał w stronę Kolomandzaro.
- Bywaj! - krzyknął szakalowi na pożegnanie.
Szakal tylko kiwnął głową.
Tymczasem w kapuście Pani Baby krowa kontynuowała swoje wynurzenia.
- Myślisz, że twój kumpel przyniesie wołowinę, a może jakiegoś skrzata albo małpę. Słyszałam, ze mięso małp smakuje dziwnie, bardzo lubię dziwne smaki. Zaraz, wołowina to mięso wołu? A fu, nie wzięłabym tego do ust, to byłby kanibalizm!
- Na pewno nie będzie to bawół, bardzo trudno zdobyć jego mięso – odparł gepard.
- Bardzo mnie to cieszy, to tylko udowadnia tezę, że my krowate jesteśmy najdoskonalszym dziełem stwórcy. Nie jadłeś nigdy krowy? - Pani Baba spojrzała uważnie gepardowi w oczy.
- Nie śmiałbym. Słyszałem, że można od tego oszaleć – odparł ten pokornie.
- To dobrze, nie wolno jeść wołowiny. Pamiętaj! Ale jadłeś kiedyś mięso?
- Tak.
- Jak było? Opowiadaj.
- Ee, no wziąłem kawałek do pyska i połknąłem.
- Niesamowite, jak to smakowało?
- Było bardzo smaczne.
- A miałeś potem wyrzutu sumienia? - zapytała Pani Baba z nieskrywaną fascynacją.
- Nie, dlaczego?
- Sprawiło ci to przyjemność. To co przyjemne jest na ogól złe, zakazane i takie podniecające.
- Ale to było tylko jedzenie, nic takiego.
- Głodny chce być syty, a syty głodnego nie zrozumie – odpowiedziała filozoficznie krowa.
- A kto zrozumie sytego?
- Inny syty. To niesamowite nigdy nie gościłam w swojej kapuście kogoś takiego jak ty, to znaczy kogoś kto...
Nie skończyła, gdyż w tym momencie liście kapusty się rozsunęły z odgłosem przypominającym mlaśniecie, tworząc dziurę przez którą było widać niebo. Przez otwór ten wleciał Ted trzymając w szponach kawałek mięsa. Przeleciał nad stołem upuszczając na niego zdobycz i wylądował obok Gerarda.
- Wróciłem – oznajmił, takim tonem jakby oczekiwał pochwały.
- W samą porę – szepnął gepard.
- Krowa podeszła do stołu uważnie przyglądając się leżącemu na nim mięsu.
- Nie wygląda zbyt apetycznie – stwierdziła – Co to za mięso?

CDN

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 4)

Rozdział 3

Pośród ośnieżonej sawanny piętrzyła się samotna góra, ku której kierowali się nasi bohaterowie. Była ona widoczna z odległości wielu kilometrów. Tam właśnie mieszkała Pani Baba.
Panowała tam pewna anomalia pogodowa. Biorąc pod uwagę jednak fakt, że w całej Akyrfie działy się anomalie, więc jeszcze jedna nie powinna nikogo zaskakiwać. Jednak to co działo się na górze nie było normalne nawet jak na owe warunki, bowiem tam nic się nie zmieniło. Kiedy cała Akyrfa była zasypana śniegiem i panował chłód, tak góra Kolomandzaro pozostała zielona i dosłownie tonęła w słońcu. Była tak podświetlona jak piosenkarz, na którego pada światło punktowe podczas koncertu. Dla mieszkańców Akyrfy była niczym latarnia morska widoczna w nocy na morzu.
- Ktoś tu powiedział, że mogą być kłopoty z trafieniem. Tu naprawdę trzeba się nieźle natrudzić, żeby nie trafić – zwrócił się sęp do geparda., ten jednak pozostał w milczeniu. Przez cała drogę prawię się nie odzywał, podczas gdy Ted paplał jak najęty. Byli już bardzo blisko.
- Zobacz jak tu jest gorąco, możemy zdjąć te futra i zacząć się opalać – ciągnął dalej sęp.
Milczenie.
- Ja tu chyba zamieszkam. Wprowadzę się do tej Baby, będę leniuchował, jadł z jej talerzy, spał w jej łóżku i korzystał z jej muszli klozetowej. Myślisz, ze mnie polubi?
Milczenie.
- W najgorszym razie możesz się do nas wprowadzić, w ten sposób będziesz miał z głowy kwestie rodzinny. Tylko musimy uzgodnić, kto gra role ojca, a kto syna.
Milczenie.
- A co ty taki milczący dziś jesteś?
Milczenie.
- Aha, rozumiem. Mamy ciche dni.
Ciągle milczenie.
W tym czasie sprawnie posuwali się naprzód, szczyt był coraz bliżej. Gepard całkowicie ignorował gadanie sępa, natomiast z wielką uwagą wpatrywał się w wielką kapustę widoczną na szczycie, w której mieszkała czarownica.
Kapusta była dojrzała, nie miała ani okien, ani drzwi, ani żadnych innych otworów. Wokół panowała cisza. Dwójka podróżników zatrzymała się przed nią, zastanawiając się co powinni teraz zrobić, aby wejść do środka.
O Pani Babie wiedziano bardzo niewiele, wielu nie zdawało sobie w ogóle sprawy z jej istnienia, inni panicznie się jej bali, jeszcze inni twierdzili, ze jest ona niespełna rozumu. Na górę Kolomandzaro mało kto się zapuszczał, ponieważ powszechne było przekonanie, ze tam straszy.
- Może powinnyśmy zapukać – zaproponował Ted, przerywając cisze w której przez chwile stali.
- Hop, hop! - zawołał gepard, w odpowiedzi na pytanie swojego kompana.
- Hop, hop?! Nie mogłeś wymyślić nic bardziej idiotycznego. Znałem kiedyś szakala, który...
Nie dokończył, gdyż liście kapusty zaczęły nagle odwijać się ukazując ciemny otwór na tyle duży, by dwójka zwierząt mogła swobodnie wejść. Nie było jednak przez niego widać co jest w środku. Przypominał ciemne wejście do pieczary, w której czai się smok. Ptak i ssak wpatrywali się w nią jak zahipnotyzowani.
- To chyba zaproszenie do środka – odezwał się Gerard.
- Ja tam nie wejdę, boje się ciemności.- wyszeptał sęp. Jego nastrój uległ gwałtownej zmianie. Stał się pokorny.
- Tym bardziej, że nie wiadomo co jest w środku. Tam nic nie widać, a jeżeli nic nie widać to tego nie ma, a jeżeli nie ma, to nie ma się czego bać. Gdybym to ja powiedział to co ty teraz, to ty byś pewnie powiedział to co ja teraz. Zatem teraz, skoro ty wiesz, ze ja wiem, to co ty wiedzieć powinieneś, a wiesz tylko o tym zapomniałeś, to powinnyśmy ustalić co dalej, czyli wejść i co będzie, to będzie.
- Ej, ja tu jestem od mądrzenia się, wchodzisz mi w kompetencje, ale masz racje pewnie powiedziałbym coś takiego. Ale zrobiłbym to z o wiele większym urokiem i wdziękiem. Co jednak nie zmienia faktu, że trochę się boje.
- Przecież nie chcemy nic złego,nie chcemy jej okraść, zjeść czy zanudzić swoją gadaniną. Chcemy tylko się zapytać skąd się wzięły te cholerne święta i dlaczego pogoda zwariowała. To wystarczy powód, dla którego możemy wejść w tą dziurę. Wszystko będzie dobrze. Idziemy.
Ostrożnie przeszli przez ciemną otchłań i znaleźli się w ciemnej izbie o której nie można było powiedzieć nic szczególnego ponadto, ze była obskurna, mroczna i nieprzyjemna. Nie było w niej żadnych mebli, ani ozdób, w ścianie naprzeciwko były jednak lekko uchylone drewniane drzwi, nie było widać co znajduje się za drzwiami, było jednak słychać czyjś niski, melodyjny głos.
- Posiekać, porąbać, pociachać, pociąć, pokroić! Wejdźcie, proszę! Rozerwać, rozdrapać, rozszarpać....
- To też brzmi jak zaproszenie. Widzisz jesteśmy oczekiwani, nie ma się czego obawiać - powiedział gepard do sępa.
- Przypominam ci, że to straszna wiedźma, która pożera brokuły - odpowiedział tamten.
- Przypominam ci, że chciałeś się z nią ożenić.
- To było zanim tu przyszedłem, poza tym to nie lubię brokułów.
Nieśmiało przekroczyli próg i znaleźli się w jasnym pomieszczeniu o ścianach w kolorze świeżej sałaty, tak jak poprzednio nie było tam żadnych mebli za wyjątkiem wielkiego dębowego stołu, za którym stała wielka i tłusta krowa.
- KROWA!? - wykrzyknęli razem sęp i gepard.
- Nie taka sobie zwykła krowa – odpowiedziała – Ja jestem powiernikiem mądrości ostatecznej! Ja wiem co rośnie po drugiej stronie tęczy ja wiem jak wyglądają chmury widziane z góry...
- Ja też wiem – przerwał jej sęp.
- Nie przerywaj. Ja jestem strażniczką największych sekretów. Jestem koszmarem z waszych snów, diabłem wcielonym, wegetarianką, jasnością świata, święta krową. Ja jestem Pani Baba.
- W tym momencie powinien uderzyć piorun, ale nic nie widać przez ściany tej sałaty. Jak to możliwe, że Pani Baba jest zwykła krową?
- Nie zwykła! Ja jestem powiernikiem mądrości ostatecznej. Ja wiem co rośnie...
- Dobra, dobra rozumiemy. My właśnie w tej sprawie – odezwał się sęp, który zdążył się już wyzbyć wszelkiego strachu.
- Otóż Pani Babo – włączył się Gerard – są święta i nic nie jest takie jak powinno. Skąd to się wzięło, czy to groźne, jak się tego pozbyć i kto to jest ten Mikołaj, czy jest niebezpieczny?
- Po kolei. Dowiecie się wszystkiego, ale najpierw musicie coś zrobić dla mnie.
- Co takiego? - Ted nerwowo przełknął ślinę.
- Przynieście mi mięsa – powiedziała złowrogim tonem Pani Baba. Jej oczy stały się rozmarzone.
- Mięsa?! - powtórzyli jak echo ptak z kotem.
- Oczywiście. Widzicie ja jestem wegetarianką, jem niemal wyłącznie trawę, no czasem zagryzam liśćmi, marchewka i brokułami. I powiem wam, że to niezbyt smaczne. Czy to takie dziwne, ze chce spróbować czegoś nowego; mięsa. Słyszałam, ze się od niego tyje i rośnie poziom cholesterolu, ale za to podobno smaczne. Wiecie, ja tu nie mam okazji za bardzo spróbować czegoś innego. Tu gdzie mieszkam nie rośnie żadne mięso. Tylko same roślinki. Rzygam już tym!!! Chce miecha!!! Przynieście mi to, a powiem wam co chcecie.
- Nie ma sprawy - powiedział Ted. - Już lecę po świeże mięsko, tylko jak się stąd wychodzi?
Ściany kapusty rozchyliły się ukazując wyjście na zewnątrz. Sęp wyleciał przez otwór, wzniósł się wysoko ponad chmury i poszybował przed siebie.
Gerard i Pani Baba zostali sami.

CDN

środa, 14 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 3)

Rozdział 2

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni, w Akyrfie zaszło delikatnie mówiąc sporo zmian. Zmieniła się nie do poznania. Wcześniej panowały tu upały, teraz nastały mrozy. Z nieba spadł śnieg, w kraju gdzie nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Gdzieniegdzie jakiś podróżnik opowiadał, że za wielką wodą są kraje gdzie ziemia pokryta jest białym, zimnym puchem który jest nieprzyjemny w dotyku ale nikt w te brednie nie wierzył. Nagle ten puch stał się faktem. Mieszkańcy Akyrfy nie wiedzieli jak sobie z tym faktem poradzić. Wszelkie trawy skryły się pod śniegowymi zaspami, drzewa uginały się od ciężaru śnieżnych czap.
Zwierzęta, które miały lekkie futro przystosowane do gorąca nagle stanęły przed faktem, że ich sierść nie chroni ich przed mrozem. Musiały radzić sobie inaczej, zaczeły nosić futra innych zwierząt i nauczyły się chodzić w butach, produkcie dotychczas tu nieznanym.
Przybyli tu handlarze z północy przywożąc ze sobą takie produkty jak futra, ubrania, buty, napoje rozgrzewające, czapki Świętego Mikołaja, choinki, bombki, światełka na choinkę itd. Zapanowała świąteczna gorączka. W wioskach pojawiali się wędrowni mówcy, głoszący idee świąt i namawiający do rodzinnego ich spędzenia oraz kupienia różnych gadżetów z nimi związanych.
Wszystkich ogarniała radość zakupów i świątecznych przygotowań pomimo tego, że jeszcze miesiąc temu było to zjawisko tu nieznane.
Mieszkańcy Akyrfy tłumnie udawali się na stragany, teraz stała się to jedna z form spędzania wolnego czasu.
Pewnego razu na taki bazar udał się Gerard. Miał na sobie futro niedźwiedzia i czapkę Świętego Mikołaja, nagle w tłumie przechodniów wypatrzył Teda. Podszedł do niego. Przed sępem był rozłożony koc, na którym leżały poukładane widokówki z wizerunkami różnych symboli kojarzonymi ze świętami; choinką, bombkami, Mikołajem, prezentami, reniferami itp.
- Handluję tym. – powiedział ptak w odpowiedzi na pytające spojrzenie geparda. - A ty co tu robisz?
- Szukam choinki, ale nawet za bardzo nie wiem jak to wygląda.
- O tak – sęp wskazał na jedną z widokówek z wizerunkiem drzewka.
- Powiedzieli mi, że na święta trzeba mieć choinkę, bez tego nie ma świąt.
- Tak mówią, ale według mnie nie chodzi o samą choinkę. Myślę, że chodzi po prostu o to, żeby ubrać jakieś drzewo w te świecidełka i bombki. Wystarczy, że zaopatrzysz się w same ozdoby i ubierzesz w nie jakąś akacje, i będzie dobrze.
- Świetny pomysł, to bardziej praktyczne. W ten sposób nie będę musiał targać tego zielska ze sobą, tylko same bombki. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakąś rodzinę.
- Rodzinę? - zdziwił się sęp.
- Tak, rodzinę. Cale życie byłem sam, było mi dobrze i nie wiedziałem, że rodzina może mi być do czegoś potrzebna. Teraz idą święta i trzeba mieć rodzinę, żeby jej dawać prezenty, żreć z nią i śpiewać jakieś kolędy. To podobno straszny obciach jak się nie ma rodziny na święta. Mam tydzień, żeby jakąś znaleźć.
- Jesteś przecież samotnikiem. Po co ci rodzina, co zrobisz jak tę święta się skończą?
- Nie wiem, może ją zostawię i pójdę sobie swoją drogą, a może ją zjem. A kto wie, może spodoba mi się życie rodzinnę i trochą ją potrzymam.
- Może moje podejście jest staroświeckie, ale rodzina to nie zabawka. Nie porzuca się jej gdy się znudzi albo przestaje być modna, to się nazywa odpowiedzialność.
Gepard przyglądał się sępowi mniej więcej tak jak psychiatra patrzy na swojego pacjenta, który okazał się beznadziejnym przypadkiem.
- Od co? - zapytał w końcu.
- Odpowiedzialność. W tym przypadku oznacza to, ze się o nią troszczysz?
- A po co?
- No bo, no bo... tak trzeba.
- Kto tak twierdzi?
- Eee … Dobra nieważne. Słuchaj te całe święta spowodowały, że dostaliśmy świra. Zobacz ty myślisz o założeniu rodzinny, choć tak naprawdę nie masz takiej potrzeby, a ja handluje jakimiś widokówkami. Pogoda oszalała, nosimy futra innych zwierząt a wszystko przykrywa to białe zimne coś. Co to w ogóle jest?
- Śnieg – usłyszeli z boku czyjś głos.
Spojrzeli obaj w stronę skąd dochodził i ujrzeli małego skrzata w czerwonym stroju z gęstą białą brodą.
- Kim jesteś i skąd wiesz? – spytał Gerard.
- Wygląda zupełnie jak ten grubas na widokówkach, ten Mikołaj – dodał Ted.
- To pewnie jakaś jego rodzina – skwitował gepard.
- To mój szef – odpowiedział krasnal – jestem skrzatem Mikołaja. Wiem, że to śnieg, ale nie mogę wam o ty powiedzieć, bo stracę robotę.
- Przecież już powiedziałeś – zdziwił się Ted. – Co jeszcze wiesz o tych świętach.
- Słuchajcie ja wam nic nie mogę powiedzieć, boję się o posadę. Zapytajcie o to Panią Babę.
Ted nerwowo przełknął ślinę.
- Jesteś pewien, że ją? - zapytał.
- A kto to jest ta Pani Baba?
- To straszna wiedźma, która mieszka w domu z pierników i pożera dzieci.
- To chyba Baba Jaga – zauważył Gerard.
- Uff, masz racje. Kim w takim razie jest ta Pani Baba? - spytał skrzata.
- To straszna wiedźma , która mieszka w domu z kapusty i pożera brokuły, ale jest bardzo mądra i zna odpowiedzi na wasze pytania.
- Widzę pewne podobieństwa do tej Baby Jagi – zaniepokoił się Ted.
- To pewnie jakaś jej rodzina – zauważył Gerard,
- Idźcie na górę Kolomandzaro, tam znajdziecie jej chatę. Ona wam wszystko wyjaśni. Nie mówcie tylko, że to ja was przysłałem.
- Dziękujemy. Słuchaj, a skąd ty w ogóle o niej wiesz i co tu robisz?
- Jestem szpiegiem Świętego Mikołaja i pilnuje czy święta przebiegają tak jak trzeba, ale nie mogę wam o tym powiedzieć, bo to ściśle tajne.

CDN.

sobota, 10 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 2)

Rozdział 1

Żółto, wszędzie żółto. Pustynia wysokiej, żółtej trawy ciągnącej się z każdej strony, aż po horyzont, gdzieniegdzie przeplatana pojedynczymi drzewami, bądź skupiskami drzew tworzących małe zagajniki. A nad tym wszystkim błękitne bezchmurne niebo i gorące, palące słońce. Tak w dużym uproszczeniu wyglądała Akyrfa.
Nagle na horyzoncie pojawił się cień, który w miarę jak się zbliżał robił coraz większy, aż w końcu przysiadł na gałęzi osamotnionego drzewa i wtedy cień okazał się sępem.
W cieniu owego drzewa leżał gepard.
- Jesteś za wcześnie. Miałeś być w samo południe, a nim słońce wzejdzie i osiągnie ten pułap, minie jeszcze trochę czasu - powiedział nie podnosząc głowy.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - zapytał zdziwiony sęp.
- Twój zapach! Nie musisz nic mówić kiedy się zbliżasz, a ja i tak wiem, że to ty.
- Bardzo dziękuje za komplement - powiedział urażony sęp.
- Nie o to chodzi. Nie mówię, że zapach jest przykry. Mówię tylko, że jest charakterystyczny. Nie sposób go pomylić z niczym innym. To jak zapach świeżego mięsa pośród łąki kwiatów. Od razu rzuca się w nozdrza.
- Nie mogłeś od razu powiedzieć, że śmierdzę padliną.
- Nieważne. Nie spotkaliśmy się tu, żeby gadać o twoim zapachu. Co dla mnie masz?
- Nic - odpowiedział beztrosko sęp.
Nagle gepard zerwał się, jednym susem znalazł się przy drzewie i bezskutecznie próbował się wspiąć po grubym pniu, by dostać się do gałęzi na której siedział sęp.
- Daruj sobie, gepardy nie potrafią się wspinać. A jeśli chodzi o latanie to prawdziwi z was analfabeci. Nic mi nie zrobisz, jestem poza twoim zasięgiem. Wyluzuj, pobiegaj trochę, napij się ziółek.
- Mam gdzieś ziółka! Masz czelność przychodzić tu za wcześnie i mówić mi, że nic nie masz! Ach, ty! Wcześniej czy później cię dorwę! - krzyczał gepard, próbując doskoczyć do sępa.
- Najnowsze wyniki badań mądrali donoszą, że złość powoduje gorsze samopoczucie szkodzi na sierść, skraca życie, daje nieprzyjemny wyraz pyska i jest się wtedy bardzo nerwowym, co utrudnia logiczne myślenie.
- Co ty nie powiesz - syknął gepard, podejmując się kolejnego nieudanego doskoku do gałęzi.
- Czasem też powoduje idiotyczne zachowanie. Dobrze ci radzę uspokój się, jesteś dzikim kotem, trochę godności. A poza tym ja tylko żartowałem. Mam coś co może cię zainteresować. Wieści takie, że kły bieleją. Denerwowałeś się zupełnie niepotrzebnie.
- Co?! Ach, ty...
- Widzisz, ciągle to robisz. Kto ci teraz odda te chwile, które zmarnowałeś na wkurzanie się na mnie? Kto ci odda te chwile, które mogłeś poświęcić na coś bardziej konstruktywnego? Przepadły i nie wrócą już więcej.
- Przestań w końcu kłapać dziobem. Co to za nowiny? - Zapytał gepard, tym razem już spokojnie.
Sęp posłusznie zamknął dziób. Przez dłuższą chwilę panowała niezręczna cisza, którą przerwał gepard.
- Czemu nic nie mówisz?
- Kazałeś mi siedzieć cicho – wyszeptał po chwili milczenia sęp.
- OSKUBIĘ CIĘ Z PIÓR I WSADZE CI JE DO DZIOBA!!! - wrzasnął gepard.
- Jesteś niepoprawny mój drogi, ciśnienie ci skoczy i nie będziesz mógł polować. Powinieneś brać przykład z bawołów, one się nigdy nie denerwują i jak długo żyją. Znam świetnego od nerwów. Pomoże ci, chcesz to dam ci namiary.
- Kogo od nerwów?
- Specjalistę, pomaga nerwowym się uspokoić.
- W jaki sposób?
- Nie wiem, ale jest dobry.
- Co masz dla mnie? - zapytał po raz kolejny gepard.
- Wielkie stada antylop, małp, wielbłądów, skrzatów pustynnych, nadciągają z północy w nasza stronę. Jest ich więcej niż gniazd na niebie.
- Chyba gwiazd - poprawił go gepard.
- Nie, gniazd. Teoria, że migające punkty widoczne w nocy są gazowymi kulami oddalonymi bardzo, bardzo daleko stąd, to brednie.
- A co to według ciebie jest?
- Gniazda. Zapalone od słońca gniazda ptaków porwane przez wiatr i uniesione hen do góry, niewidoczne w dzień bo jest za jasno. Dlatego są widoczne tylko w nocy.
- A jak wyjaśnisz to, że są nieruchome? Przecież jeżeli są porwane przez wiatr to by się poruszały.
- Dotarły po kres nieba i tam się przylepiły do tej lepkiej maźi, tam gdzieś na krańcu nieba - odpowiedział sęp.
- Podpalone od słońca gniazda ptasie, które przylepiły się do nieba. Tak, to ma głęboki sens - mówił gepard kiwając przy tym łbem, jakby potakiwał sepowi.
- Prawda, ty też widzisz wyższość tej teorii nad tą o kupie gazowych kul - ucieszył się sęp.
- Ptaku! Czy ty wiesz co to jest sarkazm? – zirytował się gepard.- Jak ty właściwie masz na imię?
- Ted.
- Sep Ted. Cha, Cha, Cha!
- A ty jak masz na imię?
- Gerard - powiedział bardzo cicho gepard, tak, że ledwo go było słychać.
- Gepard Gerard. Cha, cha, cha!
Ta dziwna para nie wiedziała o sobie praktycznie nic. Nie znali nawet swoich imion, aż do teraz. Mieli między sobą pewien układ, z którego czerpali wzajemne korzyści i ich relacje nie wychodziły poza niego. Ted lustrował z powietrza okolice, był zwiadowcą, który wypatruje pożywienia i potencjalnych wrogów i donosił Gerardowi jak wygląda sytuacja. W zamian mógł liczyć na spory udział z tego co ten upoluje. Łączyło ich jedno – nażreć się do syta, a im więcej jedzenia i łatwiej zdobyte tym lepiej.
- Skąd tyle tych stad nadciągających z północy? I co robią tam skrzaty pustynne? Przecież one nigdy nie ruszają się poza pustynie.
- Nie wiem, ale to faktycznie dziwne. Są całkiem niedaleko, wyjdźmy im naprzeciw, i zapytajmy co tu robią.
I poszli. Właściwie tylko gepard szedł, bo sęp szybował nad nim zataczając koła.
- Zbliżają się! – krzyknął sep.
Okolica była bezdrzewna tak. że już wkrótce nawet Gerard zauważył w oddali tumany kurzu, które stawały się coraz większe i większe, a wśród nich coraz dawały się wyróżnić pojedyncze sylwetki antylop.
- Dziwne, już południe, a nie jest wcale gorąco. Wręcz przeciwnie, jest letnio a nawet przyjemnie. O tej porze powinien być skwar nie do zniesienia. Mam wrażenie, że ich pojawienie się tu ma z tym związek- powiedział gepard.
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć - odpowiedział sęp.
Stado antylop, skrzatów, gnomów, małp, elfów i mnóstwa innych stworzeń nagle stanęło nieruchomo na widok geparda, który pojawił się mu na drodze, oraz sępa, który sfrunął i usiadł koło niego na ziemi.
Przez chwile stali naprzeciw siebie w milczeniu niczym dwie wrogie armie przed bitwą. Tysiące stworzeń nadciągających z północy kontra samotny gepard i jego kompan – sęp.
Ze stada wystąpił wielki byk gnu i zaczął zmierzać powoli naprzód. Gerard uczynił to samo. Spotkali się w połowie drogi.
- Witaj. Nazywam się Gerard. Przybywam w pokoju... - urwał bo uświadomił sobie, że powiedział coś nie tak, nie on był tu przybyszem tylko ten byk – Tfu, to znaczy mam pokojowe intencje. Co tu robicie i skąd przybywacie?
- Witaj. Nazywam się Waldan i jestem przywódcą tej gromady. Przybywamy tu szukać schronienia. W naszym kraju pogoda stanęła na głowie. Zrobiło się zimno. Tak zimno jak nigdy dotąd. Nie wiemy czemu, wiemy tylko, że to zimno przybywa z północy.

CDN.

wtorek, 6 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 1)

Prolog


Siedział w wielkim miękkim fotelu rozmyślając z rękami podpartymi pod brodą. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść, proszę!
Do pokoju wszedł skrzat
- Nie przeszkadzam, wasza brodatość?
- Nie, skądże. W czym mogę ci pomóc?
- Zbliżają się święta, wasza brodatość. Nadszedł czas na coroczne przygotowania.
- Tak, wiem i tak sobie myślę, że należy poszerzyć zakres moich usług. Nie we wszystkich krainach obchodzi się gwiazdkę. Dzieciaki nie znają choinki, prezentów i Mikołaja. Chciałbym uszczęśliwić wszystkich na całym świecie. Chciałbym w tym roku pojawić się w Akyrfie. I zrobię to. Jednak jedna rzecz mnie martwi.
- Jaka?
- Klimat. Tam są albo upały albo pada deszcz a i tak jest gorąco. Nigdy nie pada śnieg. Oni nie zdają sobie sprawy, że coś takiego w ogóle istnieje, a co to za święta bez śniegu.
- Fakt, to trochę jak wasza brodatość bez brody.
- No właśnie, kto widział Świętego Mikołaja bez brody!! Tak samo na święta musi być śnieg. U nas nie ma z tym problemu, bo zawsze jest, ale tam!
- Wasza brodatość, może ja miałbym pewną sugestię.
- Ty? - zapytał zdziwiony Święty Mikołaj – Słucham.
- Gdyby tak przedstawić ten pomysł komuś, kto mógłby coś w tej sprawie zrobić. Bóg śniegu – Thorri, ma moc na tyle potężną, że mógłby sprowadzić śnieg i mróz do kraju gdzie on nigdy nie występował. Nawet do Akyrfy.
- Rzeczywiście, on mógłby to zrobić! Świetny pomysł! - wykrzyknął podekscytowany Mikołaj.
- Dziękuje, wasza brodatość.
- Tak się sĸłada, że dobrze znam Tuulikki, która z kolei dobrze zna Tava, który przyjaźni się z Bielgomai, który wisi przysługę u Pajana, którego dłużnikiem jest Thorri. W ten sposób do niego dojdę.
- Skomplikowana sieć powiązań, wasza Brodatość.
- W dzisiejszym świecie wszystko najłatwiej załatwić przez znajomości.
CDN.


Przypisy:
Tuulikki – w mitologii finskiej bogini leśnych zwięrząt.
Tava- lapoński bóg myślistwa i rybołóstwa.
Bielgomai – bóg pogody, wiatru i wody.
Pajan- bóg pioruna.

niedziela, 4 grudnia 2011

Analiza wiersza


- Wysocki do odpowiedzi!
Wstałem niechętnie ponieważ nigdy nie przepadałem za odpowiedziami, zwłaszcza u tej starej plomby. Ona chyba też za mną nie przepadała dlatego chcąc nie chcąc przynajmniej, dwa razy w tygodniu musiałem przez to przechodzić, za wyjątkiem sytuacji kiedy jakimś dziwnym trafem spóźniłem się na Polski. Zresztą i tak nie miałem nigdy za wiele do powiedzenia.
- No Wysocki, zrób mi tu teraz analizę wiersza jaki omawialiśmy ostatnio.
Cholera, znowu nie przeczytałem czytanki. Szczęśliwym trafem można było w takich sytuacjach korzystać z podręcznika, tylko ja oczywiście zapomniałem go wziąć i miałem bardzo mgliste pojęcie na temat tego, co działo się ostatnio na lekcji. Kolega z ławki podsunął mi pod nos książkę otwartą na właściwym wierszu.
- To ten – szepnął.
- Podróż na wschód – przeczytałem
- No, a kto jest autorem?– Zapytała nauczycielka.
Już chciałem powiedzieć, że nie zaczyna się zdania od ,,no”, ale ugryzłem się w język.
- No, ten … Gural – odpowiedziałem.
- Źle – syknęła stara plomba.
- A tak DonGuralEsko – powiedziałem zły, że babka czepia się szczegółów. Powiedziałem, przecież dobrze, tylko wersje skróconą.
- Źle, podaj pełna nazwę.
Kolega zaczął mi podpowiadać.
- Guraal, DGE, DJ Dziadzior, Giovanni Dziadzia, Dziadzia Giovanni, Osieroconych Płyt Selektor... - powtarzałem to co ten mi podsuwał.
- Piotr Górny, matole. Dalej. Jaki to gatunek liryczny?
- Pieśń, chyba.
- A dlaczego?
- Bo ma refren.
Z tego co się orientowałem, to jeśli coś ma refren – jest to pieśń.
- Co nam jeszcze powiesz o wierszu.
- Rymuje się – zawsze sądziłem, że jeśli będę odpowiadać monosylabami w końcu do odpowiedzi zaczną brać kogoś innego. Miałem jednak złudne nadzieje.
- A może tak powiesz coś więcej. Kim jest podmiot liryczny, do kogo się zwraca, o czym mówi i w jaki sposób? Zawsze trzeba cię ciągnąc za język.
- Podmiot liryczny jest Guralem i mówi, że opuszcza lasy i jedzie na wschód, pewnie do Rosji. Tam maja dużo pustych przestrzeni.
- A dlaczego tam jedzie?
- Bo może. Tu jest napisane, że ,, Normalnie stary, polepszyło się ostatnio mi, mam DVD wpięte w HDMI, Xbox i VOD” to znaczy, że mu się dobrze powodzi, nakupował sobie sprzętu, to chce pojechać na wakacje.
- Na wakacje po zakupach?
- Przecież to męczące. Mój tata jak idzie z mamą na zakupy, to zawsze wraca zmęczony i twierdzi, że potrzebne są mu wakacje.
- A ja myślę, że jemu nie chodzi o zakupy i przede wszystkim nie chodzi mu o Rosję. Poeta jest miłośnikiem bliskiego wschodu, więc mówi o bliskim wschodzie. Ja tak mówię, a jestem nauczycielka już 20 lat, to się znam na poezji. Zobacz dalej.
- ,, Jebać sztuczne konflikty i z igły widły
Dawno mi zbrzydły dziatwy bitwy, sitwy klątwy
Co jest sępy? O opuszczam wasz akwen mętny
Wasze tępe pląsy, nienawiści transy
” - zacząłem czytać dalej.
- Właśnie. Dzieci, zwróćcie uwagę na niezwykłe bogactwo jeżyka, wysublimowany język oraz rytmikę.
- Niesamowite – potwierdziły dzieci.
- Jedźmy dalej – zarządziła nauczycielka.
-,,Głupie dąsy nie mają żadnej szansy, brat
Jestem ponad tym, jestem na innym levelu
Choć jest nas niewielu, życzę szczęścia przyjacielu
Tysiące dup na hotelu, na fotelu
Na haju po świetnym zielu, nie lubisz, nie lub
Jadę na wakacje, ochotę mam na pauzę teraz”
- Do kogo zwraca się podmiot liryczny?
- Do sępów.
- Jaki jest jego stosunek?
- Nie lubi ich.
- Dlaczego?
- Bo mu nie odpowiada ich podejście. Tam jest napisane, że:
,, Teraz mają wszystko i pewnie sobie kurwa myślą,
Że świat kłania im się nisko po piździsko
Nie wiedzą, że to gówno, pic i ułuda
Idą po swoje po trupach, udając Robin Hooda
To się nie uda, oliwa wypływa na wierzch
- A kim są sepy?
- To takie ptaki, które żywią się padliną.
- Boże, czy płeć męska zawsze musi brać wszystko tak dosłownie! On mówi tu o ludziach, ze swojego otoczenia.
- O innych poetach.
- Właśnie. I dalej pisze, ze wszędzie piszczy , nie tylko w jego otoczeniu. I jest już tym zmęczony. Jest zmęczony ludzkim zakłamaniem i ułuda. Dlatego wyjeżdża na niezbadany szlak tam gdzie nie ma ludzi, gdzie może od nich odpocząć. Poza tym to bardzo romantyczny wiersz, ponieważ podmiot liryczny kieruje się potrzebą serca, a nie rozumu – wyjaśniła nauczycielka.
Zawsze tak było, zawsze w pewnym momencie zaczynała sama wyjaśniać wiersze. Czasem schodziła jej na to cala lekcja, po skończonym wywodzie miała wrażenie, ze odpowiedz była bardzo dobra ponieważ tak długo trwała i padło tyle informacji. Wystarczało jej nie przerywać i zachęcać do mówienia.
Mnie natomiast zawsze zastanawiało dlaczego zawsze musimy uczyć się analiz wierszy i dlaczego w ogóle trzeba je analizować pod kątem logicznym. Często brzmiały one po prostu fajnie same w sobie. Nie ważne o czym były i co miał na myśli autor, inna sprawa, ze rzadko kiedy było to jednoznacznie powiedziane. Uczyliśmy się takich interpretacji jakie sugerowali nam nauczyciele, a czy któryś z nich wiedział co autor miał na myśli, czy znał ich osobiście, czy rozmawiał z nimi o tym? Wątpię, ale z jakiegoś powodu uznano, ze interpretacja szkolnych autorytetów jest prawdziwa, może jest, a może nie. W każdym razie nie było miejsca na domysły inne, niż te, które nam sugerowano. Zastanawiające tez, po co uczyliśmy się tych wierszy na pamięć. Nie lepiej by było jakby ktoś dorobił muzykę, a ktoś inny recytował do niej, a jeszcze lepiej jakby to robili sami autorzy. Od razu by to zmieniło odbiór, na przykład na taki: 
 

czwartek, 1 grudnia 2011

Felek menelek i kartofelek


- Piwko, noch jedno bier - powiedział Felek do barmanki. Ostatnio spotkało go szczęście. Znalazł 200 złotych i poszedł świętować. Zdał sobie właśnie sprawę, że zamienia ostatnie pieniądze na browara, ale ,,raz się przecież żyje i trzeba z tego korzystać”. To była jego maksyma. Dlatego też jak tylko udało mu się posiadać jakieś pieniądze, bardzo szybko uświadamiał sobie, że w następnej chwili już ich nie ma, za to na następny dzień ma strasznego kaca. Zresztą przywyknął do tego. ,,Dzień bez kaca to dzień stracony” to było jego drugie motto. Zatem starał się aby nie stracić niepotrzebnie żadnego dnia.

- Nie przyjmujemy już więcej zamówień, przykro mi - odpowiedziała barmanka.
- Eee? Ty wiesz kim ja jestem? – mruknął i nie czekając na odpowiedz ciągnął dalej – Zresztą skąd masz wiedzieć, jesteś tu nowa, więc ci powiem. Ja jestem Felek!!! Kiedy ja się rodziłem, ciebie jeszcze nawet nie było na świecie! Kiedy byłem w zawodówce, ciebie nie było na świecie! Kiedy byłem w wojsku, ciebie nie było na świecie! A ty kurwa co?! Z czym do ludzi. Nalewa piwo i myśli, że wszystko jej wolno!
Barmanka stała milcząco w oszołomieniu. Spodziewała się problemów z pijanym klientem, ale jego gwałtowna reakcja i słowotok kompletnie ją zaskoczyła.
- Ale nie mogę mieć do ciebie pretensji wszak sama już widzisz, że jesteś niższa formą życia i nie możesz się ze mną równać. – mówił dalej tym razem spokojniej – Ja mam tu komórę i furę na zewnątrz, a kiedyś miałem pole. I na tym polu rosły kartofle. A kartofle jak nie wiesz to takie ziemniaki. Ziemniaki; to to co wpierdalasz na obiad. Moja córka tez wpierdalała. A potem to wypierdalała z siebie. Była anorektyczką. I z tych ziemniaków robiło się bimber. Miałem fabrykę bimbru w domu, mogłem pić kiedy chciałem, ale było mi mało. Chciałem pic i żyć z tego. Zarabiać szmal kiedy pije i wydawać ten szmal na najlepsze wódy, browary, wina, rumy spirytusy i inne alkohole. Ale przyjechały psy i cały bimber diabli wzięli. Sąsiad nakablował, zazdrościł kutas jebany. Kiedyś miał plagę krętów. Kretowisko obok kretowiska normalnie, jego podwórko było zakretowane. Usłyszałem hałasy, a miałem słuch wyczulony, bo kac wyczula. Wiec wybiegam na dwór i patrzę co się dzieje. I widzę jak sąsiad lata po podwórku od kopca do kopca ze spluwą i strzela w każdy. ,, Co robisz?” spytałem. ,,Poluje na krety” odpowiedział. Wiec zadzwoniłem po policje, bo hałasu nie zniosę. Warto było zobaczyć jego minę jak podjeżdża radiowóz a on napiepsza w kopiec. Przestraszył się chłopak i zaczął napiepszać w policje, oni odpowiedzieli ogniem. Żona mnie zostawiła. Masz pojecie? Zostawić takiego faceta jak ja. Odeszła z ta mała anorektyczką. Ale nie szkodzi, bo wtedy sobie uświadomiłem, że jestem skazany na zajebistość. Jak znalazłem kartofla leżącego na ziemi, to go zjadłem, smaczny był, ale wolałem bimber. Poszedłem wiec na pole, nazbierałem ziemniaków. Zaniosłem do domu i poustawiałem ziemniaki na półeczkach. Prowadziłem z nimi rozmowy. Rozmawialiśmy o wszystkim. O życiu, o polityce, pogodzie, piciu. Byłem szczęśliwy, wreszcie miałem normalnych partnerów do rozmowy. Tylko one mnie rozumiały. Ale pojawił się problem, bo miałem coraz więcej przyjaciół, ale skończył mi się bimber. A nie mogłem przecież moich przyjaciół przerobić na bimber. Musiałem znaleźć rozwiązanie. Niedługo potem okazało się, że umarła ciocia z Kobyłki i zostawiła mi spadek. Mogłem sprzedać spadek i kupić alkohol. Bobek, mój ulubiony kartofel, podsunął mi pomysł aby spadek sprzedać i kupić lokal z alkoholem. Mogłem teraz pić ile chce, we własnym lokalu ile chce. Ja piłem, a moi pracownicy dbali, żeby alkoholu nie zabrakło i aby pub zarabiał. A ja piłem i piłem i piłem i piłem. A wiec daj mi piwa, koteczku.
 - Nie ma już, zamykamy, proszę opuścić lokal - powiedziała barmanka. Chciała się pozbyć go jak najszybciej. Bała się go, nie mówił jak zwykły pijak. Ten facet był najwyraźniej nienormalny. I nagle ten facet wybuchnął.
- Bandyci!!! Złodzieje!!! Zniszczę cię! Pożałujesz, że się urodziłaś! Nie zrobisz kariery w tym mieście! Już nie żyjesz - po czym odwrócił się i wyszedł z pubu. Wyciągnął telefon, wykręcił numer i zadzwonił.
- Jerzy, ta nowa barmanka, tak ta blondynka. Siksa, źle pracuje, nie chciała mnie obsłużyć, wywal ją, nie chce jej więcej widzieć.
- Tak jest, szefie – odpowiedział głos.

wtorek, 29 listopada 2011

Pies Dzidek

Klocek 1

Sypialnia, ranek, rozmemłane łóżko, stolik, lampka nocna, okno. Dzidek zaspany z uśmiechem siedzi na łóżku.

Dzidek(dymek): Do roboty, Juchuu!!!

Klocek 2

Park, drzewka w tle, ławeczka na pierwszym planie, Zdzisiu i Rysiu piją piwo przejęci.

Zdzisiu: Nie powinniśmy tu pić. A co będzie, jeśli nas złapią, spiszą i powiedzą rodzicom.

Rysiu: Masz 45 lat i boisz się, że powiedzą rodzicom? Ustatkuj się wreszcie i załóż rodzinę.

Zdzisiu:Ale ja mam już rodziców.

Klocek 3

Gęba Rysia.

Rysiu: Taa... Glinami się nie przejmuj, nic nie mogą zrobić poza mandatem, którym możesz się podetrzeć.

Klocek 4

 Zdzisiu pokazuje palcem na coś, co jest za plecami Rysia.

 Zdzisiu: To dobrze, że wiesz co robić, bo właśnie jeden idzie.

Rysiu: Mandat?!

Zdzisiu: Nie, policjant. Mój Boże, co my zrobimy? On naskarży rodzicom, RODZICOM!!!

Klocek 5

Gęba Rysia przerażona, zwrócona w stronę policjanta - jąka się.

Rysiu: Popopopolilililicyjant... Prawdziwy.

Klocek 6

Dzidek ubrany w mundur podchodzi do meneli. Menele i Dzidek patrzą sobie w oczy.

Dzidek:Witam, Pies Dzidek, wydział do spraw nieletnich. Zdajecie sobie sprawe, że popełniacie wykroczenie ale muszę się wam do czegoś przyznać...

Klocek 7

Taki sam jak poprzedni klocek, ale nikt nic nie mówi, chwila ciszy.

Klocek 8

Taki sam jak poprzedni klocek, ale tym razem Dzidek przerywa cisze.

Dzidek:... mam małą pałę.

Klocek 9

Menele patrzą na siebie zdziwieni.

Klocek 10

Gęba Dzidka.

Dzidek: Naprawdę. I mam krótkie nogi, odstające uszy i lubię dżem malinowy. To straszny obciach, w pracy się ze mnie śmieją.

Klocek 11

Zdzisiu podaje Dzidkowi butelkę.

Klocek 12

 Dzidek bierze dużego łyka.

Dzidek: Gul, gul, gul.

Klocek 13

Dzidek oddaje butelkę.

Dzidek: Dobre. Tam jest monopolowy, chodźmy po jeszcze.

Klocek 14

Widok z tyłu na cała trójkę, która zgodnie odchodzi w stronę słońca. Po środku Dzidek obejmuje dwóch pozostałych.

Dzidek: Jestem blondynem i mam za duży nos. Jak się śmieję, to widać mi zęby. A na plecach mam pieprzyka i jestem głupi. Tak w ogóle, to mam kompleksy, wiecie?

sobota, 26 listopada 2011

Zakochana w żulu

To miał być dzień jak każdy inny. Usiadłam sobie na murku sącząc moje ulubione piwo – Warszawski Żul. Było pogodnie a wiatr przyjemnie mierzwił mi włosy. Patrzyłam na ruch samochodów w godzinach szczytu, wdzięczna losowi, że nie muszę tak jak ci kierowcy siedzieć w tych korkach i słuchać jakiejś debilnej muzyki.
Nagle pojawił się on. Moje serce zabiło mocniej, a życie odmieniło się już na zawsze. Patrzyłam jak dumny niczym paw powoli zbliża się do kosza na śmieci. Zatrzymał się przed nim i tymi swoimi błękitnymi jak lazurowe wybrzeże oczami zajrzał do środka. Po czym uczynił zaszczyt temu śmietnikowi, bo zanurzył w nim rękę (Och, jak bardzo chciałabym być na miejscu tego śmietnika) i wyciągnął z niego niedopałek papierosa, niczym magik wyciągający królika z kapelusza. Drugą ręka wyjął zapalniczkę i zgrabnym ruchem przypalił sobie ów niedopałek, mrużąc przy tym zabawnie oczy. I zaciągnął się. Stał tak przez dłuższa chwile rozkoszując się dymem niedopałka. A ja mogłam się mu lepiej przyjrzeć i rozkoszować się jego widokiem.
Był niesamowicie przystojny. Miał prawie 175 cm wzrostu i tak na oko 110 kilo żywej wagi. Pewnie same mięśnie, widoczne zwłaszcza na brzuchu. Właściwie brzuch był pierwszą częścią ciała, którą zwracał swoją uwagę. Ale nie tylko, jego ramiona, nogi były równie potężne, ale już nie tak imponujące. A bark był tak rozwinięty, że nie było widać prawie szyi. Wyglądało to tak jakby jego wspaniała głową wyrastała wprost z tułowia. W jego twarzy najbardziej się rzucały w oczy policzki. Rumiane i obwisłe jak u buldoga. Właściwie to przypominał trochę buldoga. Czyż to nie są urocze psy?
Jego policzki były tak wielkie, że niemal przysłaniały jego oczy, które przypominały takie małe szparki. Ale jak się dobrze przyjrzeć, to można było dopatrzeć się ich koloru i tego niesamowicie inteligentnego spojrzenia. Patrzyłam jak raz za razem zaciąga się tym niedopałkiem z taką intensywnością jakby chciał wyssać z niego cale życie. A niedopałek żarzył się za każdym razem gdy on tak go ssał. Mężczyzna wypalił go do końca, wyrzucił i odszedł. Ale tylko kilka metrów, do następnego kosza na śmieci. Gdzie znów się zatrzymał, zanurzył w nim rękę, i wyciągnął ją dzierżąc w swoich palcach przypominających kiełbaski następny niedopałek papierosa. Po czym cały rytuał się powtórzył.
Gdy skończył odszedł w siną dal, a ja myślałam, że już go nigdy nie zobaczę. Ale nadszedł, dwie godziny przybył w tym swoim dresie niczym książę na białym koniu. Znów zatrzymał się przy tym samym koszu. Znów zanurzył rękę. Znów wyciągnął niedopałek. Znów go zapalił i znów się zaciągał nim niczym w ekstazie. Na mnie w ogóle nie zwrócił uwagi. Zaczęłam się wiercić, bawić włosami i chrząkać, ale on nic.
Gdy już skończył palić wyciągnął następny niedopałek. Nagle odwrócił się w moją stronę, serce zabiło mi mocniej. A on usiadł na tym samym murku co ja, tylko, że 5 metrów dalej. Poczułam prąd przeszywający cale moje ciało w momencie gdy jego pupa stykała się z kawałkami cegły, które łączyły się pośrednio z tymi samymi kawałkami na, których ja siedziałam. Ale on tylko siedział, nie spojrzał nawet w moją stronę. ,,Czy coś ze mną nie tak?” pytałam samą siebie. Nie mogłam jednak znaleźć odpowiedzi. A może on po prostu jest nieśmiały. Nie mogłam w to uwierzyć, ale łatwiej mi było zaakceptować taką prawdę.
Nagle mój niedoszły adorator się ożywił. Obok kosza stał jakiś biznesmenek w tandetnym garniturze od Armaniego. Jeden z tych nieszczęśników, którzy codziennie muszą dojeżdżać do swoich biur i zarządzać swoimi firmami. Tak bardzo im współczuje ale sami zgotowali sobie taki los. Mój adorator obserwował go czujnym wzrokiem gotów bronić swojego terytorium, ależ on męski, w razie gdyby biznesmenek chciał zgarnąć, któryś z jego niedopałków. Ale na szczęście dla niego miał własne papierosy. Wyciągnął jednego, zapalił ale zaciągnął się raptem raz czy dwa, a potem go wyrzucił i odszedł. Cóż za marnotrawstwo, co oni w ogóle wiedzą o życiu, jak można tak marnować papierosy. Mój ukochany niczym strzała amora pognał w stronę niedopałka, podniósł i oburącz do ust go przycisnął. Wyssał z niego cały smak, w oczach krwią zabłysnął. I odszedł. Nigdy więcej już go potem nie widziałam. Do dziś mam o to do siebie żal. Gdybym zrobiła coś więcej, kto wie, jakby się to skończyło.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Poranna kawa


Kawa to czarny płyn wyrabiany z ziaren rośliny o tej samej nazwie. Wielu ludzi uważa, że nie może bez niej funkcjonować, nie wyobraża sobie porannego wstawania, funkcjonowania w pracy, czy nocnego zakuwania do egzaminu bez filiżanki kawy. Wszelkie spotkania towarzyskie czy tez biznesowe nie mogą się obyć bez chociaż propozycji kawy albo herbaty. Jest to napój tak oczywisty i tak codzienny, że wielu ludzi nie zdaje sobie do końca, że jest to używka podobnie jak alkohol czy papierosy i w momencie, gdy organizm już się do niej przyzwyczai i nagle jej zabraknie, to wtedy główka boli, dochodzą też inne nieprzyjemne objawy jak poddenerwowanie, albo ospałość. Może dlatego dziewczęta z Oregonu, które mają poniżej 18 lat, nie mogą pić kawy w miejscach publicznych po godzinie 19. A gdzie w tym wszystkim równouprawnienie?
Absurdów made in USA ciąg dalszy.
Chcesz umyć samochód? To szczytna idea, ale gdybyś przypadkiem nie miał przy sobie ścierki, czy czegoś podobnego i akurat jesteś w San Francisco to absolutnie nie wolno ci robić tego zużytą bielizną. Musisz się zaopatrzyć w nową i dopiero taką świeżo rozpakowana możesz przystąpić do mycia pojazdu. A jeśli jesteś w Saratosa na Florydzie, to nie wolno ci śpiewać w slipkach. Nie do końca określono jednak czy masz być tylko w slipkach, czy też można już fałszować kiedy ma się slipy ukryte pod spodenkami.
W stanie Illinois kategorycznie zabronione jest wchodzenie do gmachu opery z pluszowym misiem. W sumie to nieszkodliwe dziwactwo, ale czy zdarzało się to tak nagminnie, żeby zakazywać tego prawnie? W tym samym stanie w miejscowości Cuernee dyskryminuje się otyłe kobiety ważące ponad 100 kilo. Nie wolno im jeździć konno w podkoszulku. To chyba znaczy, że nago już wolno. Myśli się tu jednak o walorach estetycznych, a nikt nie myśli o biednych koniach, które muszą dźwigać to cielsko. I znowu faceci maja lepiej bo oni mogą ważyć nawet 200 kilo i ciągle mogą dosiąść konia.
W stanie Minnesota kobieta, która przebierze się za świętego Mikołaja, może trafić do więzienia na 30 dni. Ciekawie mogą potem wyglądać więzienne rozmowy.
- Za co siedzicie?
- Za podatki.
- Za pobicie.
- Za pobicie i gwałt.
- Za potrójne morderstwo.
- Ja pocięłam męża tasakiem na drobne kawałeczki i nakarmiłam nimi świnkę morską, wpadłam za znęcanie się nad zwierzętami. Sąsiadka doniosła, że świnka miała biegunkę. A ty za co siedzisz?
- Ja przebrałam się za Mikołaja.
W mieście Gary w Indianie obowiązuje zakaz chodzenia do teatru przed godziną szesnastą po zjedzeniu czosnku. To, że zjadło się czosnek to nawet dobry powód, ale dlaczego przed 16. Przecież największy ruch jest właśnie po tej godzinie. W Oklahomie nie wolno rzucać uczniom czarów na nauczycieli. 
Oczywiście wiele praw ma swoje źródła w historii, kiedy były zupełnie inna mentalność, przekonania i ludność była bardziej zabobonna. Nikt tych przepisów nie weryfikował, dlatego patrząc na nie można odnieść wrażenie, że uczniowie w Oklahomie maja jakieś wyjątkowe umiejętności, w których biją dorosłych na głowę. Niewątpliwie tak jest, z tym że niekoniecznie stoją za tym czary. Wracając do meritum, to kiedyś kawę uważano za diabelski napój, który zmienia ludzi w zombi, a piciu jej towarzyszyło słodkie poczucie winy jakie ma się dziś przy zapaleniu pierwszego papierosa, wciągnięciu kreski kokainy czy puszczenia bąka w miejscu publicznym. Przekonania na jej temat uległy zmianie, to samo mogło by się stać z prawem, brak zmian prowadzi do takich absurdów jakie są chociażby w brytyjskim parlamencie.



niedziela, 20 listopada 2011

Edukacja U.S.A vs Japońska

W dzisiejszych czasach, w dobie otwartych granic społecznych, kulturalnych i ekonomicznych coraz powszechniejszym zjawiskiem jest migracja niekiedy całych grup społecznych. Coraz częściej ludzie zakładają rodziny w innych miejscowościach niż się urodzili, a niekiedy i w innych państwach.
Ludzie emigrują do innych państw z różnych powodów: poszukują lepszej pracy i jakości życia, wyższych zarobków za tą samą pracę, którą wykonują w swoim miejscu zamieszkania, lepszej opieki socjalnej, niższych podatków, a ci lepiej sytuowani przemieszczają się, bo uważają, że docelowy kraj jest piękniejszy niż ich własny, tutejsi ludzie odpowiadają im bardziej niż ich rodacy, albo też ich dzieci otrzymają tu lepsze wykształcenie. Ta lista nie wyczerpuje oczywiście wszystkich powodów.
Istnieją państwa jak np: Stany Zjednoczone, Austria, w których bardzo dużo jest emigrantów.
W takiej sytuacji coraz częściej pojawiają się mieszane małżeństwa. Dochodzi do zderzenia dwóch kultur. Małżonkowie wyrastali w różnych systemach wartości i mogą wyznawać odmienne poglądy na temat wychowania swoich dzieci. Każdy oczywiście chce je wychować w takim samym duchu,w jakim sam został wychowany, a jeżeli ktoś źle wspomina swoje dzieciństwo to często wręcz w odwrotnym. Pomiędzy małżonkami może dochodzić do konfliktów na tym tle. Mogłyby one być szczególnie silne, gdyby mąż i żona pochodzili z zupełnie różnych kultur np: Japonia i U.S.A. Te dwa kraje dzieli niemal wszystko, nawet alfabet. ,,Amerykanie nie ufają Japończykom, ponieważ mają oni wszystko to,czego nie mają Amerykanie: instynkt stadny, nierówność płci, konformizm i monotonię etniczną.”
Co by się stało,gdyby amerykańsko-japońskie małżeństwo zastanawiało się nad przyszłością swojego dziecka,debatując nad tym do jakiej szkoły je posłać. Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie.

John

Przed nami ważna decyzja, musimy zadecydować do jakiej szkoły posłać
Michela. Najlepiej do amerykańskiej.

Yoko

W żadnym razie. Tylko do Japońskiej.


John

Ameryka to najbogatszy kraj na świecie i ma najlepiej wykształcone społeczeństwo amerykańskie na świecie, jak mawia nasz prezydent. I nie chcesz żeby nasz syn do niego należał?

Yoko

Ależ oczywiście, że chcę. O niczym tak nie marzę jak o tym, żeby nasze dziecko wyrosło na ćwierćinteligenta w bezstresowym systemie nauczania.

John

Co masz na myśli?

Yoko

Wy Amerykanie to urodzeni optymiści. Wychowuje się was w duchu, że wszystko jest możliwe. Tak samo wychowujecie wasze dzieci.

John

A to źle? Co złego jest w myśleniu, że szklanka jest do połowy pełna?

Yoko

Chodzenie z głową w chmurach, brak trzeźwego osądu i nierealistyczne spojrzenie na świat. Macie nadmierne przekonanie o własnej wartości, idziecie przez świat z przyklejonymi uśmiechami. To nie jest prawdziwe,ale sztuczne. Nie chcę, żeby nasze dziecko było sztucznym tworem.

John

To nie jest sztuczne, po prostu cieszymy się z życia. Dzieci też to robią,a do nich nie masz pretensji.

Yoko

Dzieci to dzieci, im wolno,a wy jesteście już dorośli i na tym polega wasz problem. Nigdy nie dorastacie.


John

Na tym polega geniusz naszego systemu nauczania. Już od małego chowa się nas w wysokim mniemaniu o sobie, a potem zostaje nam to na całe życie.

Yoko

Pewnie. Grunt to dobre samopoczucie. Pewnie dlatego w niektórych szkołach zaprzestano sprawdzianów z pisowni,bo niektóre dzieciaki sobie z nimi nie radziły, a to burzyło ich wysokie mniemanie o sobie,a więc źle wpływało na ich samopoczucie. A to, że nie potrafią ani poprawnie pisać ani liczyć bez pomocy kalkulatora nie ma żadnego znaczenia, ważne, że dobrze się czują.

John

Przemawia przez ciebie sarkazm.

Yoko

Ty wiesz co to znaczy?

John
Widzisz więc może nasz system nauczania nie jest taki zły.

Yoko

Ale szkoły nie są najbezpieczniejsze. Podobno dwieście siedemdziesiąt tysięcy uczniów nosi do szkoły broń.

John

Tak, to jest problem.

Yoko

A ponad połowa amerykańskiej młodzieży opuszcza szkołę przed jej ukończeniem i bez perspektyw na otrzymanie dobrej pracy.

John

To też jest problem.

Yoko

Więc skoro oboje się zgadzamy, że edukacja w Stanach niesie wiele niedogodności w postaci problemów z przemocą, narkomanii i niskiego poziomu nauczania,to może rozpatrzymy zalety kształcenia w Japonii?

John

A są jakieś zalety?

Yoko

Całe mnóstwo. Ale po kolei. Japoński system oświaty dzieli się na 4 etapy: Szkołę podstawową trwającą 6 lat, szkołę średnią niższego stopnia trwającą 3 lata, szkołę średnia wyższego stopnia trwająca dalsze 3, potem studia trwające najczęściej 4 lata,z możliwością dalszych studiów podyplomowych,jak również całą gamę kolegiów technicznych trwających 2, 3 lata. Obowiązek nauki jest obowiązkowy do 15 roku życia w ramach szkoły podstawowej i szkoły średniej niższego stopnia.

John

Też mi rewelacja. W Stanach jest podobnie. Po etapie przedszkolnym dzieci idą do elemntary school w wieku 6 lat,a kończą ją w zależności od obranego systemu w wieku 12 lub 15 lat. A potem idą do high school, które może trwać 4 lub 6 lat. Są szkoły państwowe i prywatne, a te drugie są na ogół lepiej wyposażone. Nauka trwa różnie w obrębie różnych stanów, ale tak średnio do 16, 18 roku życia,a więc dłużej.

Yoko

Właśnie! Dzieci w Japonii są zdolniejsze, potrzebują mniej czasu niż te wasze amerykańskie matoły.

John

Przypominam ci, że twoje dziecko jest półkrwi takim właśnie matołem.

Yoko

W takim razie cofam te słowa.

John

Nasz system edukacji jest bardzo zróżnicowany i dynamiczny, między innymi dzięki temu, że rząd federalny w bardzo niewielkim stopniu w niego ingeruje,natomiast główna odpowiedzialność spoczywa na jednostkach stanowych, w związku z czym mamy niemal 50 różnych systemów oświatowych, których jakość zależy w głównej mierze od podatników. Widzisz, nasz system jest elastyczny. Możemy zapewnić wykształcenie każdemu uczniowi i studentowi niezależnie od jego stopnia inteligencji i zainteresowań.

Yoko

Sugerujesz, że japoński system nie jest elastyczny?

John

A to prawda, że u was nie podaje się wieku dzieci tylko np: o sześcioletnim chłopcu powie się uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej, a o czternastoletnim: uczeń trzeciej klasy szkoły średniej niższego stopnia?

Yoko

Tak.

John

To jest strasznie formalne.

Yoko

Mamy poszanowanie dla tradycji. Uczymy nasze dzieci, że ważniejsza od jednostki jest grupa i jej dobro. ,,W wielu placówkach wszystkie dzieci noszą takie same mundurki i czapeczki, a także pewne oznaczenia odróżniające poszczególne roczniki uczniów, które pomagają dzieciom zrozumieć przynależność jednostki do danej grupy oraz ułatwiają zachować odpowiednie relacje pomiędzy kolegami starszymi i młodszymi.” Dzięki temu wszyscy wyrastają na przydatnych członków społeczeństwa.

John

Nie może być tak, że wszyscy. Na pewno zawsze znajdują się jakieś czarne owce,a poza tym ten wasz system zabija wszelki indywidualizm.

Yoko

To właśnie dlatego Japonia przoduje w światowej gospodarce. Panuje surowa dyscyplina, każdy zna swoje miejsce i dobrze wykonuje swoje obowiązki.

John

Nie chciałbym żyć w takim społeczeństwie.

Yoko

W takim społeczeństwie żyje się na wysokim poziomie. Spodobałoby ci się to, naszemu synowi również. Co warte jest życie, jeśli nie jest służbą w słusznej sprawie?

John

Co warte jest życie, jeśli człowiek wyrzeka się swojej osobowości na rzecz czegoś innego.

Yoko

Chyba nie dojdziemy do porozumienia. Rok szkolny w Japonii składa się z trzech semestrów. Pierwszy zaczyna się w kwietniu, a trzeci kończy w marcu. Między zakończeniem roku a jego początkiem jest 2 tygodnie przerwy. Ale uczniowie mają kilkutygodniowe wakacje letnie i 2 tygodnie przerwy w okresie noworocznym. Do 2002 roku zajęcia trwały 6 dni w tygodniu,za wyjątkiem drugiej i czwartej soboty miesiąca. Obecnie wszystkie soboty są wolne. Lekcje trwają z reguły od 8:30 do 15:30, a o 12:30 jest godzinna przerwa na obiad.

John

To długo, przynajmniej jest ta godzinna przerwa.

Yoko

Szkoły zapewniają dzieciom obiad, a posiłki je się w klasach razem z nauczycielami, a to daje kolejne okazje do nauczania dzieci oraz wpajania im zasad kultury jedzenia. Nawet tu uczymy ich dyscypliny i to dzieci roznoszą posiłki i potem sprzątają. A że dużo jest tych zajęć, cóż, masz rację. W Japonii się ciężko pracuje, nie jak u was, że nie zadaje się prawie w ogóle prac domowych, a dzieciaki mają mnóstwo czasu do zmarnowania na oglądanie telewizji.



John

Znowu jesteś złośliwa. Porozmawiajmy o przedmiotach nauczania. W Stanach uczniowie najmłodszych roczników chodzą do tak zwanych klas scalonych( self contained), w których jest jeden nauczyciel od wszystkich przedmiotów,a wszystkie zajęcia odbywają się w jednej sali. Naucza się czytania, pisania i przedmiotów ogólnorozwojowych,takich jak: przyroda, plastyka, matematyka, wychowanie fizyczne.
W starszych klasach jest wielu nauczycieli, z których każdy wykłada inny przedmiot a zajęcia odbywają się w specjalnych pracowniach.
Naucza się oczywiscie języka angielskiego, a w tym literaturę i gramatykę. Oprócz angielskiego jest matematyka, nauki społeczne, historia, przyroda, wychowanie fizyczne.

Yoko

Nie za wiele tych przedmiotów.

John

Myślałaś, że to wszystko? Otóż nie. Uczniowie mają do wyboru mnóstwo przedmiotów dodatkowych w zależności od zainteresowań: plastyka dla uzdolnionych w tym kierunku, muzyka dla uzdolnionych muzycznie, zajęcia teatralne, ale są też przedmioty zawodowe, jak: rysunek techniczny, stolarstwo, ślusarstwo.

Yoko

W Japonii jest trochę podobnie. Język japoński,a oprócz niego arytmetyka, nauki społeczne, nauki ścisłe i dodatkowo zajęcia techniczne, muzyczne, domowe i fizyczne, a także lekcje na temat moralności. Najwięcej jednak uwagi, przynajmniej na początku, przypisuje się nauce czytania i pisania. Każdy uczeń w ciągu trwania szkoły podstawowej musi poznać około tysiąca znaków graficznych i 2 sylabariusze, z czego każdy zawiera 45 znaków. A czy podręczniki są w Stanach darmowe?

John

A w Japonii są darmowe?

Yoko

Tak, w trakcie nauczania obowiązkowego są rozdawane bezpłatnie. Podręczniki są łatwe w użyciu i małego formatu, i zmienia się je co 3 lata. Takie jest rozporządzenie ministerstwa edukacji.


John

Jak liczne są klasy?

Yoko

Dość liczne. W szkole podstawowej średnio trzydzieścioro uczniów, a w szkole średniej już 38, ale uczniowie bardzo często pracują w małych grupach. Uczymy ich w ten sposób współpracy i bycia członkiem zespołu. Zajęcia trwają 50 minut.

John

A jak jest w szkole średniej?


Yoko

Wpierw idzie się do szkoły średniej niższego stopnia, gdzie nauka trwa 3 lata, a promocja do następnej klasy jest automatyczna. Nie zdarza się, żeby uczeń powtarzał klasę. Przedmioty są w zasadzie te same, ale dochodzi język obcy, a najczęściej jest to język angielski.

John

Nie ma czegoś takiego jak brak promocji do następnej klasy?! Czy to nie ułatwia za bardzo uczniom życia? Mogą się nie uczyć a i tak zdadzą do następnej klasy. Co to za motywacja?

Yoko

Metoda kija nie jest potrzebna. Do niczego nie trzeba ich namawiać. Dzieci wiedzą, że uczą się dla siebie i jest to inwestycja w przyszłość . Gdyby tego nie wiedziały wiele by kończyło edukację na tym poziomie, a tylko 4% się na to decyduje i idzie do pracy.


John

W Stanach uczniowie są bardzo często oceniani zwłaszcza w starszych klasach liceum a ich rodzice są systematycznie informowani o ich postępach lub zaległościach. W klasach X, XI, XII program jest uzależniony od zainteresowań i zdolności intelektualnych uczniów. Ci najzdolniejsi idą tak zwanym akademickim programem, który ma ich przygotować na wyższe uczelnie, na które z reguły potem idą. Uczniowie mniej zdolni idą ciągiem zawodowym, gdzie dominują przedmioty techniczne i który ma ich przygotować do zawodu. Niestety poziom tego kształcenia jest oceniany dość nisko.

Yoko

A jak szkolnictwo wyższe?

John

Prezentuje już wyższy poziom. Zarówno w poziomie nauczania jak i w środkach finansowych na to przeznaczonych i dostępności do materiałów. Harward ma na przykład jedną z najliczniejszych bibliotek na świecie. Istnieją 3 rodzaje szkół wyższych. Są to dwuletnie kolegia środowiskowe(junior colleges) i cztero letnie kolegia oraz uniwersytety. Szkół wyższych jest 3 tysiace, z czego 2 to uniwersytety i kolegia czteroletnie.


Yoko

W Japonii okres zdawania egzaminów nazywany jest ,,piekłem egzaminacyjnym” i stawia na nogi cała rodzinę. Kandydaci muszą wpierw przejść przez egzamin państwowy,potem przez egzaminy wewnętrzne danej szkoły. W rezultacie bardzo niewielu uczniów dostaje się na kierunek, na który chciało, za pierwszym razem. Ale to nie szkodzi,bo Japończycy cenią sobie wytrwałość.

John

Reasumując: nie ma lepszego ani gorszego systemu. My cenimy dobro jednostki, wy dobro grupy, ale mimo wszystko etapy kształcenia i przedmioty są dość podobne, wyłączając język japoński.

Yoko

Do jakiej szkoły poślemy więc Michael'a?

John

Nie wiem, może do polskiej?

poniedziałek, 14 listopada 2011

Kobe vs LeBron

Mówi się że najlepszym koszykarzem w historii był Jordan, mówi się, że ten fakt jest bezsporny. Spór jest o to, kto jest na drugim miejscu. Wiadomo, że koszykówka zmienia się w każdym następnym dziesięcioleciu. Gracze są coraz lepiej wytrenowani i atletyczni. Ich możliwości fizyczne są większe, w związku z tym bezsensowne jest porównywanie dzisiejszych mistrzów do tych z lat siedemdziesiątych. Skupmy się więc na ostatnim dziesięcioleciu . Liczą się trzej gracze; Kobe, LeBron i Duncan. Duncan ma 4 pierścienie i 2 tytuły MVP ale to nudziarz, więc nie będziemy sobie nim zawracać głowy. Zajmijmy się więc pozostałymi dwoma. Kobe i James, który lepszy?
Kobe gra siedem lat dłużej, ma 5 tytułów mistrzowskich i 7 występów w finałach. James ma jeden występ przegrany.
Kobe jest zwycieżcą konkursu wsadów, LeBronowi się nie chciało wystąpić, ale gołym okiem widać, że najeżdża kosz jak buldożer, jego wsady są bardziej siłowe, a Kobe jest zwinny niczym pantera.
Kobe ma ładny pseudonim ,, Black Mamba”, co dużo mówi o jego szybkości i gibkości, LeBron ma pseudonim ,, The King”.
Kobe jest tym graczem o którym się mówi, że najbliżej mu do Jordana, LeBron grał z numerem 23.
LeBron jest debiutantem roku, Kobe w swoim pierwszym roku gry grzał ławę. Powiecie, że Kobe był w lepszym zespole i to dlatego. Będziecie mieli racje. Idziemy dalej.
Poniższe statystyki obejmują okres do roku 2010 włącznie, kiedy LeBron rozegrał ostatni sezon w Cavs przed przenosinami do Heat.
Sprawdźmy teraz kto jest graczem bardziej zespołowym, kto bardziej angażuje swój zespół i z kim się lepiej gra partnerom.
Sumując gry sezonu regularnego i play - of do tej pory, to zestawienie gier w których obaj gracze mieli 12 lub więcej asyst wygląda tak:
LeBron: 41
Kobe: 19

Ilość gier, w których kończyli mecz z 10 lub więcej asystami wygląda tak:

LeBron: 104
Kobe: 74

Ilość gier, w których mieli 3 lub mniej asyst:

LeBron: 21
Kobe: 261

Ilość gier, w których mieli 2 lub mniej asyst:

LeBron: 6
Kobe: 142

Ilość gier, w których mieli 0 asyst:

LeBron: 1
Kobe: 57

rekord kariery:

LeBron: 15 asyst
Kobe: 15 asyst

Kobe rozdał 4, 766 asysty w sezonie regularnym i 955 w play-of co daje średnie: 4. 7 i 4. 8
LeBron zaś odpowiednio 3,810 i 520 a średnie: 7.0 i 7.3

Lebron James jest na 26 miejscu w historii pod względem średniej asyst na mecz, Kobe nie jest nawet w pierwszej setce.

Zwróćcie jednak uwagę na to, że Kobe grał w lepszym zespole i z lepszymi strzelcami więc jeśli chodzi o asysty było mu dużo łatwiej niż LeBronowi, który pod tym względem musiał się bardziej natrudzić.
Nie ma wątpliwości kto jest graczem bardziej zespołowym.

Teraz zobaczmy kto jest lepszym zbieraczem.

Liczba gier, w których mieli co najmniej 15 zbiórek:

LeBron: 9
Kobe: 5

Liczba gier, kiedy mieli co najmniej 12 zbiórek:

LeBron: 56
Kobe: 29

rekord kariery

LeBron: 19 zbiórek
Kobe: 16 zbiórek

Liczba piłek zebranych w ciągu kariery wygląda tak:

LeBron: sezon regularny – 3, 861(7.0), playoff – 598( 8.4)
Kobe: sezon regularny – 5, 410 (5.3), playoff - 1, 027 ( 5.2)


Wychodzi na to, że LeBron jest lepszym zbieraczem, ma w końcu te 5 cm więcej. Ale dla porównania, taki Jason Kidd, który jest rozgrywającym i ma dalsze 5 cm mniej niż Kobe, zebrał w ciągu kariery 7, 853 razy w sezonie regularnym i 897 w playoff co daje mu średnie na poziomie 6.6 i 7.4 zbiórek. Plus dla Lebrona.

Kto jest lepszym obrońcą?

Przechwyty:

LeBron - 955 (1.7) za sezon regularny, playoffs - 117( 1.6 )
Kobe – sezon regularny - 1, 653( 1.5), plaoffs – 294(1.4)

bloki:

LeBron: sezon regularny – 482( 0.8 ), playoffs – 68( 0.9 )
Kobe: sezon regularny – 564(0.5), playoffs – 139(0.7)

W głosowaniu na gracza defensywnego roku LeBron dwukrotnie był na drugim miejscu. Kobe nie zbliżył się nawet do tego. James jest lepszym obrońcą. Plus dla Lebrona.

Wskaźnik efektywności:

LeBron: 26.86
Kobe: 23.50

Plus dla LeBrona.

Tytuły króla strzelców:

LeBron: 1
Kobe: 2

Plus dla Kobiego.

Liczba sezonów ze średnią przynajmniej 30 punktów.

LeBron: 2
Kobe: 3

Plus dla Kobiego.

Ale James pod względem średniej punktów na mecz (27.8) jest na trzecim miejscu wśród strzelców wszech czasów. Kobe ( 25.3 ) nie jest nawet w pierwszej dziesiątce.
Plus dla LeBrona.

Zwróćcie uwagę na taką rzecz.

W sezonie 2010 Kobe oddał 44 rzuty więcej ale LeBron zdobył 288 punktów więcej. W sezonie 2009 znowu Kobe 99 rzutów więcej, a LeBron był lepszy o 103 punkty. Kobe oddaje więcej rzutów, ale LeBron jest skuteczniejszy.
Plus dla Lebrona.

Kobe Bryant jest też autorem kilku wyjątkowych osiągniec pod względem skuteczności z gry, ale od końca.
Jest drugi wśród graczy, którzy zdobyli w jednej grze więcej niż 10 punktów przy najgorszej skuteczności z gry ( 5 - 21)
Wśród meczy, w których gracz zdobył przynajmniej 30 punktów przy najgorszej skuteczności drugie miejsce należy również do Kobiego ( 11- 29 )
Ale jest za to na pierwszym ( 17- 47) i na trzecim ( 12 - 30) miejscu jeśli chodzi o grę z przynajmniej 40- punktową zdobyczą .
Jest tęz rekordzista jeśli chodzi o  brak skuteczności w finałach NBA ( 6- 24 )

Kobiemu nigdy nie udało się zakończyć sezonu ze skutecznością powyżej 50 %, Lebronowi udało się to raz.
Nie udało mu się również zakończyć sezonu ze skutecznością powyżej 48 %, LeBron dokonał tego 4 razy.

Liczba gier w sezonie przy skuteczności poniżej 50 %.

LeBron: 304
Kobe: 623

Liczba gier w sezonie przy skuteczności poniżej 48%.

LeBron: 289
Kobe: 599

Liczba gier w sezonie przy skuteczności poniżej 40%.

LeBron: 117
Kobe: 317

Liczba gier w sezonie przy skuteczności poniżej 35%.

LeBron: 66
Kobe: 192

Liczba gier w sezonie przy skuteczności poniżej 30%.

LeBron: 32
Kobe: 97

Kobe rozegrał 104 mecze w sezonie w których miał przynajmniej 40 punktów. W 43 z nich rzucał ze skutecznością mniejszą niż 50 %.
LeBron rozegrał tylko 42 mecze z takim dorobkiem punktowym, ale tylko 7 z nich rzucał ze skutecznością poniżej 50 %.

Liczba gier w sezonie z dorobkiem przynajmniej 50 punktów i skutecznością poniżej 45%.

LeBron: 0
Kobe: 3

Plus LeBon

Liczba gier w playoffs z dorobkiem przynajmniej 40 punktowym.

LeBron: 9
Kobe: 11

Plus Kobe.

Rundy playoffs w których rzucali ze skutecznością poniżej 50 %.

LeBron: 13
Kobe: 3

Plus kobe

Rundy Playoffs ze skutecznością powyżej 50 %.

LeBron: 2
Kobe: 0

Plus Lebron.

Rundy Playoffs ze skutecznością poniżej 48%.

LeBron: 3
Kobe: 12

Plus LeBron.

Rundy Playoffs ze skutecznością powyżej 48%.

LeBron: 2
Kobe: 1

Plus LeBron.

Rundy Playoffs ze skutecznością poniżej 46%.

LeBron: 2
Kobe: 9

Plus LeBron.

Rundy Playoffs ze średnimi przynajmniej 30 pkt. Na mecz.

LeBron: 2
Kobe: 4

Plus dla Kobiego, ale Lebron miał jedną serie w której miał średnie powyżej 34 punktów. Kobe nigdy nie miał takiej serii.

Kobe zdobył swoje 3 pierwsze tytułu nie będąc liderem zespołu, którym wtedy był Shaq. Kobe miał 29 lat gdy jako lider po raz pierwszy doprowadził swój zespół do finałów, ale dopiero rok później zdobyl mistrzostwo. Kiedy Lebron doprowadził swój zespół do finałów miał 22 lata.
Kobe 7 razy był w finale, ale tylko 2 razy zdobył ich MVP.
LeBron 2 razy przewodził w lidze we współczynniku Win Shares w sezonie regularnym. Kobe nigdy.

W playoffs:

LeBron: 2
Kobe: 1

Srednie win shares:

Lebron: sezon – 14.75, playoffs – 2.94
Kobe: sezon – 10.42, playoffs – 2.01

Jak widać Lebron jest bardziej odpowiedzialny za zwycięstwa swojego zespołu niż Kobe, i bardziej niezawodny.

A kto jest lepszym strzelcem z dystansu?

W sezonie 2010 Lebron trafił 129 trójek ze średnią 33.3 %, Kobe trafił 99 trojek przy skuteczności 32. 9

Podsumujmy jeszcze raz statystyki obu.

Sezon:
LeBron: 27.8 pkt, 7.0 zbr, 7.0 ast, 47.5% z gry, 32.9 % za trzy
Kobe: 25.3 pkt, 5,3 zbr, 4.7 ast, 45.5% z gry, 34.0% za trzy

Playoffs:
LeBron: 29.3 pkt, 8.4 zbr, 7.3 ast, 45.9% z gry, 31.6% za trzy
Kobe: 25.5 pkt, 5,2 zbr, 4.8 ast, 44.8% zgry, 33.7% za trzy

Jedyna przewaga Kobiego to trójki, i to że ma więcej pierścieni.
Zwróćcie też uwagę, że Lebron generuje też więcej punktów na mecz, doliczając do tego asysty to w jego przypadku wynosi przynajmniej 41.8 pkt. Nie licząc rzutów za 3 i akcji and one partnerów po jego podaniach.
W przypadku Kobiego jest to 34.6 pkt.
Lebron wyprzedza pod tym wzgledem również Jordana, którego średnie 30,1 i 5.3 dają 40.7 .

Kiedy zapytano Michaela Jordana, kŧóry z tej dwójki jest lepszy, ten wskazał na Kobiego. Być może ze względu na podobieństwo gry do Jordana, to, że trenował ich ten sam trener oraz po prostu sympatie. Kobe jest powszechnie bardziej lubiany niż Lebron, może bardziej znany. Gra przecież w Lakersach, w jednym z trzech zespołów, które są symbolem tej ligi. Cavs w porównaniu z Lakersami są niemal anonimowi. Kobe jest popularniejszy, może efektowniejszy( to rzecz gustu) ale nie znaczy, że lepszy, fakty temu przeczą.
Kiedy Kobe był pozbawiony zaplecza rzędu all-star nie doprowadził swojego zespolu nawet do play-of, a rok później nie udało mu się przejść do drugiej rundy, pomimo tego, że jeśli chodzi o zdobycze punktowe (35.4)był to jego najlepszy sezon.
Do finału doszedł dopiero kiedy sprowadzono mu Gasola. Lebron dokonał tego praktycznie bez pomocy drugiego all – stara, więc sam bardziej się stara. Niestety to już nieaktualne, bo teraz w Miami ma ich dwóch. Heat przegrali w finale  z Dallas, Lakers przegrali z Mavericks troche wcześniej.