TENTEGO

TENTEGO

środa, 20 marca 2013

Święta w Akyrfie odc.12


Rozdział 11

Ted przyglądał się uważnie wężowi Długiemu. Była to żmija gabońska, których osobiście nie znosił. Żmije gabońskie miały ubarwienie maskujące, które czyniły je praktycznie niewidocznymi wśród traw, liści i gałęzi. Ted zawsze się obawiał, ze na jakąś nadepnie, a to mogłoby się skończyć ukąszeniem, z reguły kończącym się śmiercią. Węże te były bowiem bardzo jadowite, miały też największe, dochodzące do 5 cm długości, zęby jadowe pośród wszystkich.
Ted zastanawiał się jak to jest możliwe, że pomocą psychiczną, gdzie właśnie zaufanie do terapeuty powinno być podstawą,.zajmuję się zwierze, które budzi powszechny strach. Jak może rozluźnić się w rozmowie, wiedząc, że jedno ugryzienie, może go zabić. Jak ma nawiązać kontakt, jeśli terapeuta budził obrzydzenie.
Zmije Gabońskei nie miały najlepszego wzroku, toteż otoczenie badały głównie językiem, który nieustanie wysuwał się i wsuwał do pyska, przypominając sępowi dyndającego robaka.
- Ssssłucham, w czym mogę ci pomóc? - zapytał wąż.
- Nie lubię świąt – odpowiedział sęp.
- Ssssssłucham?
- Nie lubię świąt.
- I to jessst powód, żeby psssychodzic do terapeuty, dyplomowanego mądrali? - zdenerwował się wąż.
- Każdy powód jest dobry, żeby pogadać. Chyba za to wam płacą, za gadanie
Ted sam się zdziwił, że powiedział to tak zadziornie. Doszedł do wniosku, że za wszelką cenę nie chciał pokazać, nawet sobie, że się boi.
- Dobsse, zatem. Psssessskadza ci to, że nie lubisz śśśświąt?
- Nie. Przeszkadza mi tylko to, że są. Nielubienie ich jest nawet spoko, ale mogłoby ich nie być.
- Dlacego ich nie lubisss?
Teda coraz bardziej drażnił wysuwający się język. Najchętniej by go chwycił i wyrwał, ale za bardzo bal się zębów jadowych,znajdujących się bardzo blisko owego języka.
- To nie po naszemu. Całe wieki obywaliśmy się w Akyrfie bez świąt. A nagle pojawia się jakiś Mikołaj i chce nas uszczęśliwić na siłę, sprowadza to białe gówno z nieba, karze ubierać drzewka, przygotować jakąś kolacje, przy której trzeba będzie śpiewać piosenki o jakimś dzieciątku i jeszcze nam wmawia, że będzie fajnie.
- Ale na całym śśświecie obchodzi się śśświęta. Wssyscy już je obchodzą, to bardzo modne. Akyrfa nie moze pozostać w tyle. Powinna nadązzać za światowymi trendami. To bardzo dobze, że Mikołaj zrobił taką akcje i umozliwił nam bycie na casie. Powinniśmy być mu wdzięczni i musiss to zrozumieć. Widzę, ze psed nami cięzka praca. Musimy zmienić twój sposób myślenia. Myślę, że zajmie nam to, tak z pół roku intensywnej pracy.
- A co jeżeli ja nie che zmieniać sposobu myślenia. Ja lubię swój sposób myślenia, jestem do niego bardzo przywiązany.
- To oznacza, że... pssykro mi to mówić, ale to znaccccy, że jesteś jednostką klopotliwą, w najlepsssym razie niepotsssebną, w najgorsssym niebezpiecną, bo mozes powodowac bunt, u normalnych jednostek. Więc jęsli nie chcessss się zmienić, to psssykro mi, ale będę cię musiał ugryzc.
- Ale po co? - zaniepokoił się sęp.
- Takie są psssepisy
- Nie podobają mi się te psepisy.
- Ooo własssnie o tym, mówię. Osobnik, któremu nie podobają się pssepisy jest spoleceństwu zbędny. A więc, dasss się ugryzc sam, czy mam użyć śiły?
- A może ja sobie po prostu wyjdę i zapomnimy o całej sprawie.
-No wiesss, niestety to nie jest takie proste. Widzisss ja tu pracuje i w ogóle. Jak się dowiedzą, ze nie psssetssegam pssepisów to mogą mnie zwolnić. I ja nie chce tak ryzykować. Nawet nie mogę. Widziss ja nie mam dzięci ani zony,. To nie jest łatwę utsymać jednoosobowa rodzinę.
- Hmm,jakbyś chciał mnie po prostu ukąsić, to byś nie tłumaczył tego wszystkiego. Z tego wniosek, ze nie chcesz tego zrobić. Co proponujesz w zamian?
- A co ty byś zaproponował na moim miejscu?
- Hmm – sęp milczał przez chwile. - Łapówkę?
- Nie, nie, nie. No chyba, ze rekompensatę za poniesione ryzyko związane z puszczeniem ciebie wolno.
- Ale to przecież to samo.
Ted miał w życiu proste zasady. Łapówkarstwem się brzydził. Wąż, który chciał od niego łapówkę brzydził go dwa razy bardziej. Wąż, który chciał go zabić , albo wziąć łapówkę, brzydził go trzy razy bardziej. Innymi słowy jego obrzydzenie sięgnęło zenitu. Ze względu jednak na dość ograniczoną mimikę sępów nie mógł tego niewerbalnie wyrazić. Długi nie miał pojęcia co dzieje się w środku jego rozmówcy.
- No cóż, przykro mi to mówić, ale nie stać mnie na łapówkę. Idą święta, musiałem zrobić kilka wydatków i w ogóle. - powiedział zakłopotany.
- Zatem ugryzienie?
- Co to? - spytał Ted, wskazując na mały młoteczek leżący na stole obok węża.
- Młoteczek, służy do badania odruchów.
- Mogę?
- Proszę, ale po co? Co to ma wspólnego z naszymi rozważaniami
Sęp chwycił w swoje szpony owy niepozorny przedmiot. Prze chwile się nim bawił, jakby sprawdzał jego ciężar, po czym bez ostrzeżenia uderzył węza w pysk. Ten potrząsnął łbem oszołomiony, nie wiedząc zupełnie co się stało. Ale nim się otrząsnął, Ted był już przy nim. Jedną nogą przygwoździł go do ziemi, drugą zaczął z wściekłością okładać młoteczkiem po głowie. Raz za razem, jakby chciał na nim wyładować cala swoja frustracje, cala swoją złość. Przerwał dopiero, kiedy uświadomił sobie, że czaszka węża pękła.
- Ojej – wyartykułował zmartwiony – chyba lekko przesadziłem.
Nie żeby się specjalnie przejął, ale zaczął się zastanawiać co ma dalej zrobić, rozglądając się po pomieszczeniu. Nie było żadnych innych wyjść, a na zewnątrz czekała kolejka pacjentów, którzy nie będą zachwyceni jak się dowiedzą, że zbawca ich samopoczucia ma czaszkę rozwaloną młoteczkiem do badania odruchów. W sumie to było trochę dziwne, że czaszka pękła pod naporem tego małego gówna, ale węże przecież nie mają ich zbyt mocnych.
Zadecydował, że wyniesie Długiego w torbie. Na szczęście w tym gabinecie było ich pod dostatkiem. Włożył węża do torby, wygramolił się z nory, a oczekującym oznajmił, że przyjmowanie pacjentów zakończone, bo mądrala ma ból głowy i prawdopodobnie pójdzie na chorobowe, zatem lepiej nie przychodzić do niego jutro,w pojutrze, w popojutrze, a nawet później. Potem dodał, ze lepiej w ogóle nie przychodzić, aż do odwołania.
Skierował się do wyjścia, gdy zobaczył Gerarda.
- O jesteś, wszędzie cie szukam.
- Zgadnij czego się dowiedziałem. Mają tu Mikołaja – oznajmił gepard.
- No co ty. Co on tu robi?
- Eee, o to się nie spytałem, ale jest tutaj. Ma nawet swoją norę. To ta. -W skazał na dziurę w ziemi w rogu baraku.
- A skąd o tym wiesz?
- Jeden z kuracjuszy mi powiedział. A ty byłeś u tego Długiego?
- No – mruknął sęp.
- A co masz w tej Tobie?
- Długiego – powiedział szeptem Ted.
- Co!?
- Ciii. Spokojnie, nie rób tyle hałasu. Chyba rozwaliłem mu czaszkę. Zdenerwował mnie.
- Co? - zaśmiał się gepard. – A kto mi powtarzał, że trzeba panować nad nerwami?
- To co innego, on mi groził, że mnie ukąsi. Nie mogłem mu przecież na to pozwolić. W ogóle mógł tego nie mówić. Mnie nie można denerwować, ja jestem wrażliwa ptaszyna.
- Dobra. Potem mi to opowiesz. Teraz chodźmy do tego Mikołaja. Chętnie go poznam.

czwartek, 7 marca 2013

Święta w Akyrfie odc. 11


Rozdział 10

- Widziałeś to? Co to było? - Dopytywał się Gerard.
- Jeżozwierz. - odpowiedział sęp.
- Nie o to pytam. To dziwne coś co nazywało się iglo, i ten napis. Nie … to jakaś straszna żenada.
- No i co z tego?
- Jak to co, trochę wyczucia. Domagam się gustu, dobrego, smaku i stylu. Stanowczo jest go zbyt mało. A tamto... , nie no. Brak mi słów. A to co?.
- Coś innego – skwitował Ted.
Patrzyli na ośnieżony drewniany barak, który nagle wyłonił im się spośród gęstego listowia drzew buszu. To znaczy byłyby one geste, gdyby była normalna pogoda, teraz były to tylko zaśnieżone łyse badyle. Weszli do środka. Odnieśli wrażenie, że cała budowla to tylko atrapa, ponieważ nic ta nie było oprócz zwierząt siedzących pod ścianami. Ustawiły się one w kolejki do różnych wielkości nor. Właściwe pomieszczenie bądź pomieszczenia były pod ziemia, a zadaszony bara był czymś w rodzaju holu. To wyglądało jak jedna wielka poczekalnia. Nie obowiązywały tu najwyraźniej zasady panujące na sawannie, drapieżniki nie atakowały zwierząt na, które zwykle polują, a te nie wpadały w panikę. Antylopa gnu spokojna sobie czekała na swoją kolej stoją pomiędzy dwoma lwami, a impala wdała się w swobodna pogawędkę z lampartem. Nikt też się nie przepychał. W tym miejscu nie obowiązywało prawo dżungli.
- Za czym kolejka ta stoi? - zapytał Ted Serwala, który najwyraźniej był ostatni w kolejce.
- Do mądrali węża Długiego.
- Taki długi?
- Nie, zadłużył się biedaczyna, ma kolosalne długi; hazard. Teraz musi dorabiać na boku.
- Jako mądrala?
- Tak, zawsze chciał mieć MD przed nazwiskiem.
- Czym konkretnie się zajmuje?
- Pomaga, zajmuje się zdrowiem psychicznym, pomaga.
- Ale w czym konkretnie?
- Pomaga. Na zdrowie psychiczne pomaga.
Ted pomyślał, ze ta rozmowa nie ma większego sensu, dlatego postanowił sam się przekonać o co cały to zamieszanie i poczekać w kolejce.
Tymczasem Gerard podłączył się do innej kolejki. Nie miał on jednak tyle cierpliwości co sęp. Najpierw zaczął się lizać, potem nerwowo rozglądać, potem truchtać w miejscu, aż zapytał w końcu:
- Panie, za czym kolejka ta stoi?
- Za szczęściem i spokojem ducha, za wyzbyciem się wszystkich trosk, za rodzinnym ciepłem,... – co oni wszyscy mają z tymi rodzinami, ciągle jeszcze żadnej nie znalazłem, trzeba się chyba spieszyć, pomyślał Gepard - … za poznaniem sekretu i sensu życia. - odpowiedziała mu impala.
Gerard dopiero teraz się spostrzegł, że to samica. Nie przejął się jednak swoją wpadką.
- A jak się to wszystko osiąga?
- Mądrala krokodylica Marysia mówi jak, wystarczy do niej przyjść i w zależności od tego jaki masz problem ustala terapie. Następnie pracujecie razem, spotykacie się raz na jakiś czas i pacjent opowiada na bieżąco, co u niego słychać. Jest świetna. Wystarczy tylko spojrzeć na liczbę pacjentów.
- Faktycznie jest spora kolejka – mruknął gepard i poszedł na początek kolejki.
- Przepraszam, kto z was jest pierwszy – zagadnął.
- Ja – powiedziała nieśmiało surykatka.
- Świętnie, zatem będę przed tobą – powiedział i wepchnął się na początek kolejki. Nikt nie zaprotestował. W końcu z nory wyszedł Ratel.
- Ona jest niesamowita! Czułem się taki przyziemny, teraz czuje się jakby dodano mi skrzydeł! - Krzyczał.
Gepard wszedł do nory. Nie miał większych problemów z przejściem przez tunel. Przeciskały się przez niego nawet hipopotamy. Większe zwierzęta jak słonie i żyrafy miały wizyty na zewnątrz. U końcu korytarz rozszerzał się , wchodziło się do jamy, a całe jej uposażenie składało się z biurka. Za biurkiem siedziała krokodylica, pysk miała tak długi, że niemal muskała nim osobę siedzącą po drugiej stronie stołu.
- W czym mogę pomóc? – spytała uprzejmie.
- No, tego ja w sprawie szczęścia. Ciekawy jestem. Tak po gepardziemu ciekawy, po prostu. Co ty im mówisz?Jesteś jakimś autorytetem, masz jakieś dyplomy?
- Oczywiście – wskazała na dyplom który wisiał na jakimś korzeniu wyrastającym ze ściany.
- Mądrala psychologi, psychiatrii, kursy metody Zenona. Certyfikat ŚŚPi, uczelnia Kongidż – przeczytał Gerard – Czy to wszystko znaczy, że trzeba cię podziwiać.
- To wszystko znaczy, że mam kompetencje, żeby ci pomóc.
- Ale ja nie potrzebuje pomocy.
- Oj na pewno potrzebujesz, tylko musisz wejrzeć w głąb siebie, przeanalizować swoje życie. Musisz znaleźć problemy w sobie, wydobyć je na powierzchnie. Tylko wtedy będę mogła ci pomóc.
- A nie lepiej ich nie wydobywać, po co ich szukać skoro na pierwszy rzut oka ich nie widać.
- Nie uważasz, że kiedy odkryjesz co cie trapi i wygadasz się bliskiej i bezstronnej osobie takiej jak ja, to poczujesz się lepiej?
- Nie.
- W takim razie dlaczego tu przyszedłeś?
Gerard zaczynał powoli tego żałować. Nie czuł się komfortowo. Bliskość pyska Marysi nie ułatwiała konwersacji, był tak blisko, że mógł policzyć jej wszystkie zęby. Gdzieniegdzie widział resztki jedzenia wystające pomiędzy nimi. To wszystko sprawiało. że momentami sam czuł się jakby krokodylica miała się zaraz na niego rzucić. I jeszcze ten fetor z pyska. Z trudem powstrzymywał się, żeby nie zatkać łapą nosa, odwrócić głowę, albo uciec gdzie pieprz rośnie.
- Sam nie wiem, chyba z ciekawości.
- Skoro miałeś ciekawość , która cie tu sprowadziła to znaczy, ze sama opatrzność chciała, żebyś tu trafił, więc tym samym masz jakiś problem, a ja mogę ci pomóc.
- Wiesz, przypominasz mi trochę mojego znajomego. Mądrzy się w trochę podobny sposób. Też potrafi być irytujący.
- Naprawdę? Opowiedz mi o nim.
- No, potrafi latać, jest moim zwiadowcą, jest głupi, ale go lubię. Jest w porządku, ale fajnie jest jak go nie ma. Jest wtedy tak cicho i spokojnie. Musimy jednak razem podróżować, bo szukamy Mikołaja. On sprowadził tę święta i w ogóle.
- Rozumiem – krokodylica ze zrozumieniem pokiwała głową. - Wielu pacjentów dostało przez to załamania nerwowego. Boją się, że nie wyrobią się z przygotowaniami. Dlatego oficjalnie przesunięto Boże Narodzenie o dwa tygodnie. Teraz jest trochę więcej czasu na przygotowanie.
- Super, mam więcej czasu na znalezienie rodziny – ucieszył się gepard.
- Szukasz rodziny, szukasz bliskości i miłości.
- Nie. Chce po prostu jako tako wypaść na Wigilie. Nie chce, żeby znajomi się ze mnie śmieli, że spędzam ją sam.
- Wiesz, to chyba nie tak powinno być tak. Nie powinieneś nic robić wbrew sobie, tylko po to, żeby inny pomyśleli o tobie lepiej. Chcesz zadowolić innych czy siebie? Któregoś dnia zobaczysz swoje odbicie w wodzie i co wtedy?
Wtedy wyskoczy z niej wielki krokodyl, pochwyci mnie, wciągnie pod wodę i zje, a przedtem utopi na śmierć, pomyślał gepard.
- Zobaczysz pysk kota, który żył własnym życiem czy pysk kota, który żył życiem innych zatracając gdzieś po drodze siebie - ciągnęła dalej krokodylica.
- W sumie wolałbym pożyć po swojemu.
- No widzisz. Udziec z byka się należy.
- Co? - zapytał zdziwiony Gerard.
- Mięso. Zapłata za poradę. Nie pracuje się za darmo.
- Za jaką poradę? - Gepard był coraz bardziej zdziwiony.
- Dzięki mnie dowiedziałeś się, że wolisz żyć własnym życiem, to bezcenna wiedza. A ja chce od ciebie tylko zwykły udziec.
- Nie ma mowy, nie wiedziałem, że będę musiał płacić, zresztą ja nie chciałem żadnej porady, a poza tym nie nie nosze ze sobą takiej gotówki.
- Jest możliwość płacenia na raty – zasugerowała krokodylica.
- Wypchaj się stara zębaczko! Nie chciałem żadnych rad. To ty próbowałaś mi wmówić, że mam jakieś problemy. I teraz chcesz mięsa. To jakieś kpiny. Nie będę nic płacić.
Gerard stał i skierował się do wyjścia z nory.
- A tak w ogóle – rzucił Marysi na odchodnego - to śmierdzi ci z pyska. I to informacje masz gratis.
Kiedy wyszedł z nory oznajmił wszystkim, że to szarlatanka, że nic nie wie, że karze sobie płacić i że ma resztki jedzenia między zębami. Po czym zaczął rozglądać się za swoim kompanem. Od pewnej lwicy dowiedział się, że sęp siedzi właśnie w gabinecie węzą długiego.