TENTEGO

TENTEGO

czwartek, 22 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 5)

Rozdział 4

Ted szybował wysoko lustrując pokrytą śniegiem sawannę. Pamiętał, że widział gdzieś lwy pożerające bawoła, liczył że zostanie tam jeszcze trochę mięsa, które zamierzał przeznaczyć dla czarownicy z góry Kolomandzaro. Co prawda wiedział, że padlina nie każdemu smakuje, ale miał nadzieje, że w tym przypadku nie będzie miało to większego znaczenia; Pani Baba nigdy wcześniej nie jadła mięsa. Niebawem zobaczył ową padlinę, leżał przy niej stary szakal. Sęp zaczął powoli zataczać koła zniżając swój lot, aż wylądował obok szakala.
Szakalami w zasadzie każdy pogardzał, zagrożenie mogły stanowić jedynie w większej grupie, ale nawet wtedy nie traktowano ich poważnie. Samotnego osobnika nikt się nie bał, tym bardziej starego.
- Ehem - zaczął Ted – to miejsce jest wolne?
- Owszem.
Dopiero teraz zauważył, że coś tu nie jest tak jak powinno. Bez wątpienia widział tego samotnego bawoła wcześniej jak otaczało je stado głodnych lwów, tymczasem mięso było zjedzone ledwie w połowie, a w pobliżu nie było ani jednego lwa, ani innych amatorów padliny jak hieny, szakale, sępy. Na sawannie wieść o tym, że ktoś coś upolował rozchodziła się lotem błyskawicy, tym bardziej jak ofiarą padł bawół. Nie zdarzało się to często, bawoły żyły w stadach i zaciekle się broniły. Nawet samotny nie był łatwym łupem. Kiedy już coś takiego się stało, nigdy nie trzeba było długo czekać, za pojawią się inni zainteresowani resztkami z pańskiego stołu. Ten bawół był upolowany już jakiś czas temu, a tu nie było nikogo, tylko ten stary szakal, który na dodatek w ogóle się nie spieszył z jedzeniem, tylko leżał spokojnie obok. To też było dziwne.
- To bym się przyłączył – odpowiedział sęp i zanurzył głowę w rozprutych wnętrznościach gnu.
- Co się stało ze stadem lwów, które upolowało tą antylopę – zapytał wyjmując zakrwiawioną głowę z brzucha padliny.
- Uciekło, kiedy się pojawiłem.
Sęp omal nie zakrztusił się kawałkiem mięsa.
- Chcesz powiedzieć, że uciekło... przed tobą?
- Owszem.
- Wciskasz mi kit, stado lwów nie ucieka przed samotnym szakalem, na dodatek w takim wieku...no...przed szesnastką.
- Tak, ale mnie się boją.
- Dlaczego?
- Bo groźny jestem.
Sęp spojrzał na wychudzone ciało, siwy pysk w którym wyraźnie zauważył brak kilku zębów.
Tak, takiej facjaty można się przestraszyć, pomyślał.
- Dlaczego? - zapytał.
- Wszyscy przede mną uciekają gdzie tylko się pojawię.
- A co trzeba zrobić żeby budzić takie przerażenie? Też bym chciał, żeby darzono mnie taki szacunkiem.
- Trzeba rozpuścić plotkę, że jest się zakaźnie chorym. Ja powiedziałem, że mam HIV, żółtaczkę, malarie, grypę, nosówkę, wściekliznę, cholerę i katar. Wtedy boją się zbliżyć, w najgorszym razie można im napluć do mięsa, wtedy nawet jak cie przegonią, to i tak już potem nie będą jeść.
- A naprawdę jesteś chory? - spytał Ted, któremu dziwnym trafem mięso nagle przestało smakować.
- Skąd, jestem już stary, to moja metoda polowania, tylko proszę, nie zdradź mnie.
- Jasne, możesz być spokojny. Nie lubię lwów, zawsze zjadają najlepsze kąski.
- Ciesze się, częstuj się zatem.
- Potrzebuje tylko trochę, i wezmę kawałek na drogę. Reszta jest twoja.
Mówiąc to posilił się. Kiedy skończył wyrwał spory kawał mięsa z uda, chwycił go w szpony i odleciał w stronę Kolomandzaro.
- Bywaj! - krzyknął szakalowi na pożegnanie.
Szakal tylko kiwnął głową.
Tymczasem w kapuście Pani Baby krowa kontynuowała swoje wynurzenia.
- Myślisz, że twój kumpel przyniesie wołowinę, a może jakiegoś skrzata albo małpę. Słyszałam, ze mięso małp smakuje dziwnie, bardzo lubię dziwne smaki. Zaraz, wołowina to mięso wołu? A fu, nie wzięłabym tego do ust, to byłby kanibalizm!
- Na pewno nie będzie to bawół, bardzo trudno zdobyć jego mięso – odparł gepard.
- Bardzo mnie to cieszy, to tylko udowadnia tezę, że my krowate jesteśmy najdoskonalszym dziełem stwórcy. Nie jadłeś nigdy krowy? - Pani Baba spojrzała uważnie gepardowi w oczy.
- Nie śmiałbym. Słyszałem, że można od tego oszaleć – odparł ten pokornie.
- To dobrze, nie wolno jeść wołowiny. Pamiętaj! Ale jadłeś kiedyś mięso?
- Tak.
- Jak było? Opowiadaj.
- Ee, no wziąłem kawałek do pyska i połknąłem.
- Niesamowite, jak to smakowało?
- Było bardzo smaczne.
- A miałeś potem wyrzutu sumienia? - zapytała Pani Baba z nieskrywaną fascynacją.
- Nie, dlaczego?
- Sprawiło ci to przyjemność. To co przyjemne jest na ogól złe, zakazane i takie podniecające.
- Ale to było tylko jedzenie, nic takiego.
- Głodny chce być syty, a syty głodnego nie zrozumie – odpowiedziała filozoficznie krowa.
- A kto zrozumie sytego?
- Inny syty. To niesamowite nigdy nie gościłam w swojej kapuście kogoś takiego jak ty, to znaczy kogoś kto...
Nie skończyła, gdyż w tym momencie liście kapusty się rozsunęły z odgłosem przypominającym mlaśniecie, tworząc dziurę przez którą było widać niebo. Przez otwór ten wleciał Ted trzymając w szponach kawałek mięsa. Przeleciał nad stołem upuszczając na niego zdobycz i wylądował obok Gerarda.
- Wróciłem – oznajmił, takim tonem jakby oczekiwał pochwały.
- W samą porę – szepnął gepard.
- Krowa podeszła do stołu uważnie przyglądając się leżącemu na nim mięsu.
- Nie wygląda zbyt apetycznie – stwierdziła – Co to za mięso?

CDN

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 4)

Rozdział 3

Pośród ośnieżonej sawanny piętrzyła się samotna góra, ku której kierowali się nasi bohaterowie. Była ona widoczna z odległości wielu kilometrów. Tam właśnie mieszkała Pani Baba.
Panowała tam pewna anomalia pogodowa. Biorąc pod uwagę jednak fakt, że w całej Akyrfie działy się anomalie, więc jeszcze jedna nie powinna nikogo zaskakiwać. Jednak to co działo się na górze nie było normalne nawet jak na owe warunki, bowiem tam nic się nie zmieniło. Kiedy cała Akyrfa była zasypana śniegiem i panował chłód, tak góra Kolomandzaro pozostała zielona i dosłownie tonęła w słońcu. Była tak podświetlona jak piosenkarz, na którego pada światło punktowe podczas koncertu. Dla mieszkańców Akyrfy była niczym latarnia morska widoczna w nocy na morzu.
- Ktoś tu powiedział, że mogą być kłopoty z trafieniem. Tu naprawdę trzeba się nieźle natrudzić, żeby nie trafić – zwrócił się sęp do geparda., ten jednak pozostał w milczeniu. Przez cała drogę prawię się nie odzywał, podczas gdy Ted paplał jak najęty. Byli już bardzo blisko.
- Zobacz jak tu jest gorąco, możemy zdjąć te futra i zacząć się opalać – ciągnął dalej sęp.
Milczenie.
- Ja tu chyba zamieszkam. Wprowadzę się do tej Baby, będę leniuchował, jadł z jej talerzy, spał w jej łóżku i korzystał z jej muszli klozetowej. Myślisz, ze mnie polubi?
Milczenie.
- W najgorszym razie możesz się do nas wprowadzić, w ten sposób będziesz miał z głowy kwestie rodzinny. Tylko musimy uzgodnić, kto gra role ojca, a kto syna.
Milczenie.
- A co ty taki milczący dziś jesteś?
Milczenie.
- Aha, rozumiem. Mamy ciche dni.
Ciągle milczenie.
W tym czasie sprawnie posuwali się naprzód, szczyt był coraz bliżej. Gepard całkowicie ignorował gadanie sępa, natomiast z wielką uwagą wpatrywał się w wielką kapustę widoczną na szczycie, w której mieszkała czarownica.
Kapusta była dojrzała, nie miała ani okien, ani drzwi, ani żadnych innych otworów. Wokół panowała cisza. Dwójka podróżników zatrzymała się przed nią, zastanawiając się co powinni teraz zrobić, aby wejść do środka.
O Pani Babie wiedziano bardzo niewiele, wielu nie zdawało sobie w ogóle sprawy z jej istnienia, inni panicznie się jej bali, jeszcze inni twierdzili, ze jest ona niespełna rozumu. Na górę Kolomandzaro mało kto się zapuszczał, ponieważ powszechne było przekonanie, ze tam straszy.
- Może powinnyśmy zapukać – zaproponował Ted, przerywając cisze w której przez chwile stali.
- Hop, hop! - zawołał gepard, w odpowiedzi na pytanie swojego kompana.
- Hop, hop?! Nie mogłeś wymyślić nic bardziej idiotycznego. Znałem kiedyś szakala, który...
Nie dokończył, gdyż liście kapusty zaczęły nagle odwijać się ukazując ciemny otwór na tyle duży, by dwójka zwierząt mogła swobodnie wejść. Nie było jednak przez niego widać co jest w środku. Przypominał ciemne wejście do pieczary, w której czai się smok. Ptak i ssak wpatrywali się w nią jak zahipnotyzowani.
- To chyba zaproszenie do środka – odezwał się Gerard.
- Ja tam nie wejdę, boje się ciemności.- wyszeptał sęp. Jego nastrój uległ gwałtownej zmianie. Stał się pokorny.
- Tym bardziej, że nie wiadomo co jest w środku. Tam nic nie widać, a jeżeli nic nie widać to tego nie ma, a jeżeli nie ma, to nie ma się czego bać. Gdybym to ja powiedział to co ty teraz, to ty byś pewnie powiedział to co ja teraz. Zatem teraz, skoro ty wiesz, ze ja wiem, to co ty wiedzieć powinieneś, a wiesz tylko o tym zapomniałeś, to powinnyśmy ustalić co dalej, czyli wejść i co będzie, to będzie.
- Ej, ja tu jestem od mądrzenia się, wchodzisz mi w kompetencje, ale masz racje pewnie powiedziałbym coś takiego. Ale zrobiłbym to z o wiele większym urokiem i wdziękiem. Co jednak nie zmienia faktu, że trochę się boje.
- Przecież nie chcemy nic złego,nie chcemy jej okraść, zjeść czy zanudzić swoją gadaniną. Chcemy tylko się zapytać skąd się wzięły te cholerne święta i dlaczego pogoda zwariowała. To wystarczy powód, dla którego możemy wejść w tą dziurę. Wszystko będzie dobrze. Idziemy.
Ostrożnie przeszli przez ciemną otchłań i znaleźli się w ciemnej izbie o której nie można było powiedzieć nic szczególnego ponadto, ze była obskurna, mroczna i nieprzyjemna. Nie było w niej żadnych mebli, ani ozdób, w ścianie naprzeciwko były jednak lekko uchylone drewniane drzwi, nie było widać co znajduje się za drzwiami, było jednak słychać czyjś niski, melodyjny głos.
- Posiekać, porąbać, pociachać, pociąć, pokroić! Wejdźcie, proszę! Rozerwać, rozdrapać, rozszarpać....
- To też brzmi jak zaproszenie. Widzisz jesteśmy oczekiwani, nie ma się czego obawiać - powiedział gepard do sępa.
- Przypominam ci, że to straszna wiedźma, która pożera brokuły - odpowiedział tamten.
- Przypominam ci, że chciałeś się z nią ożenić.
- To było zanim tu przyszedłem, poza tym to nie lubię brokułów.
Nieśmiało przekroczyli próg i znaleźli się w jasnym pomieszczeniu o ścianach w kolorze świeżej sałaty, tak jak poprzednio nie było tam żadnych mebli za wyjątkiem wielkiego dębowego stołu, za którym stała wielka i tłusta krowa.
- KROWA!? - wykrzyknęli razem sęp i gepard.
- Nie taka sobie zwykła krowa – odpowiedziała – Ja jestem powiernikiem mądrości ostatecznej! Ja wiem co rośnie po drugiej stronie tęczy ja wiem jak wyglądają chmury widziane z góry...
- Ja też wiem – przerwał jej sęp.
- Nie przerywaj. Ja jestem strażniczką największych sekretów. Jestem koszmarem z waszych snów, diabłem wcielonym, wegetarianką, jasnością świata, święta krową. Ja jestem Pani Baba.
- W tym momencie powinien uderzyć piorun, ale nic nie widać przez ściany tej sałaty. Jak to możliwe, że Pani Baba jest zwykła krową?
- Nie zwykła! Ja jestem powiernikiem mądrości ostatecznej. Ja wiem co rośnie...
- Dobra, dobra rozumiemy. My właśnie w tej sprawie – odezwał się sęp, który zdążył się już wyzbyć wszelkiego strachu.
- Otóż Pani Babo – włączył się Gerard – są święta i nic nie jest takie jak powinno. Skąd to się wzięło, czy to groźne, jak się tego pozbyć i kto to jest ten Mikołaj, czy jest niebezpieczny?
- Po kolei. Dowiecie się wszystkiego, ale najpierw musicie coś zrobić dla mnie.
- Co takiego? - Ted nerwowo przełknął ślinę.
- Przynieście mi mięsa – powiedziała złowrogim tonem Pani Baba. Jej oczy stały się rozmarzone.
- Mięsa?! - powtórzyli jak echo ptak z kotem.
- Oczywiście. Widzicie ja jestem wegetarianką, jem niemal wyłącznie trawę, no czasem zagryzam liśćmi, marchewka i brokułami. I powiem wam, że to niezbyt smaczne. Czy to takie dziwne, ze chce spróbować czegoś nowego; mięsa. Słyszałam, ze się od niego tyje i rośnie poziom cholesterolu, ale za to podobno smaczne. Wiecie, ja tu nie mam okazji za bardzo spróbować czegoś innego. Tu gdzie mieszkam nie rośnie żadne mięso. Tylko same roślinki. Rzygam już tym!!! Chce miecha!!! Przynieście mi to, a powiem wam co chcecie.
- Nie ma sprawy - powiedział Ted. - Już lecę po świeże mięsko, tylko jak się stąd wychodzi?
Ściany kapusty rozchyliły się ukazując wyjście na zewnątrz. Sęp wyleciał przez otwór, wzniósł się wysoko ponad chmury i poszybował przed siebie.
Gerard i Pani Baba zostali sami.

CDN

środa, 14 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 3)

Rozdział 2

Od tamtego wydarzenia minęło kilka dni, w Akyrfie zaszło delikatnie mówiąc sporo zmian. Zmieniła się nie do poznania. Wcześniej panowały tu upały, teraz nastały mrozy. Z nieba spadł śnieg, w kraju gdzie nikt nigdy o czymś takim nie słyszał. Gdzieniegdzie jakiś podróżnik opowiadał, że za wielką wodą są kraje gdzie ziemia pokryta jest białym, zimnym puchem który jest nieprzyjemny w dotyku ale nikt w te brednie nie wierzył. Nagle ten puch stał się faktem. Mieszkańcy Akyrfy nie wiedzieli jak sobie z tym faktem poradzić. Wszelkie trawy skryły się pod śniegowymi zaspami, drzewa uginały się od ciężaru śnieżnych czap.
Zwierzęta, które miały lekkie futro przystosowane do gorąca nagle stanęły przed faktem, że ich sierść nie chroni ich przed mrozem. Musiały radzić sobie inaczej, zaczeły nosić futra innych zwierząt i nauczyły się chodzić w butach, produkcie dotychczas tu nieznanym.
Przybyli tu handlarze z północy przywożąc ze sobą takie produkty jak futra, ubrania, buty, napoje rozgrzewające, czapki Świętego Mikołaja, choinki, bombki, światełka na choinkę itd. Zapanowała świąteczna gorączka. W wioskach pojawiali się wędrowni mówcy, głoszący idee świąt i namawiający do rodzinnego ich spędzenia oraz kupienia różnych gadżetów z nimi związanych.
Wszystkich ogarniała radość zakupów i świątecznych przygotowań pomimo tego, że jeszcze miesiąc temu było to zjawisko tu nieznane.
Mieszkańcy Akyrfy tłumnie udawali się na stragany, teraz stała się to jedna z form spędzania wolnego czasu.
Pewnego razu na taki bazar udał się Gerard. Miał na sobie futro niedźwiedzia i czapkę Świętego Mikołaja, nagle w tłumie przechodniów wypatrzył Teda. Podszedł do niego. Przed sępem był rozłożony koc, na którym leżały poukładane widokówki z wizerunkami różnych symboli kojarzonymi ze świętami; choinką, bombkami, Mikołajem, prezentami, reniferami itp.
- Handluję tym. – powiedział ptak w odpowiedzi na pytające spojrzenie geparda. - A ty co tu robisz?
- Szukam choinki, ale nawet za bardzo nie wiem jak to wygląda.
- O tak – sęp wskazał na jedną z widokówek z wizerunkiem drzewka.
- Powiedzieli mi, że na święta trzeba mieć choinkę, bez tego nie ma świąt.
- Tak mówią, ale według mnie nie chodzi o samą choinkę. Myślę, że chodzi po prostu o to, żeby ubrać jakieś drzewo w te świecidełka i bombki. Wystarczy, że zaopatrzysz się w same ozdoby i ubierzesz w nie jakąś akacje, i będzie dobrze.
- Świetny pomysł, to bardziej praktyczne. W ten sposób nie będę musiał targać tego zielska ze sobą, tylko same bombki. Teraz muszę jeszcze znaleźć jakąś rodzinę.
- Rodzinę? - zdziwił się sęp.
- Tak, rodzinę. Cale życie byłem sam, było mi dobrze i nie wiedziałem, że rodzina może mi być do czegoś potrzebna. Teraz idą święta i trzeba mieć rodzinę, żeby jej dawać prezenty, żreć z nią i śpiewać jakieś kolędy. To podobno straszny obciach jak się nie ma rodziny na święta. Mam tydzień, żeby jakąś znaleźć.
- Jesteś przecież samotnikiem. Po co ci rodzina, co zrobisz jak tę święta się skończą?
- Nie wiem, może ją zostawię i pójdę sobie swoją drogą, a może ją zjem. A kto wie, może spodoba mi się życie rodzinnę i trochą ją potrzymam.
- Może moje podejście jest staroświeckie, ale rodzina to nie zabawka. Nie porzuca się jej gdy się znudzi albo przestaje być modna, to się nazywa odpowiedzialność.
Gepard przyglądał się sępowi mniej więcej tak jak psychiatra patrzy na swojego pacjenta, który okazał się beznadziejnym przypadkiem.
- Od co? - zapytał w końcu.
- Odpowiedzialność. W tym przypadku oznacza to, ze się o nią troszczysz?
- A po co?
- No bo, no bo... tak trzeba.
- Kto tak twierdzi?
- Eee … Dobra nieważne. Słuchaj te całe święta spowodowały, że dostaliśmy świra. Zobacz ty myślisz o założeniu rodzinny, choć tak naprawdę nie masz takiej potrzeby, a ja handluje jakimiś widokówkami. Pogoda oszalała, nosimy futra innych zwierząt a wszystko przykrywa to białe zimne coś. Co to w ogóle jest?
- Śnieg – usłyszeli z boku czyjś głos.
Spojrzeli obaj w stronę skąd dochodził i ujrzeli małego skrzata w czerwonym stroju z gęstą białą brodą.
- Kim jesteś i skąd wiesz? – spytał Gerard.
- Wygląda zupełnie jak ten grubas na widokówkach, ten Mikołaj – dodał Ted.
- To pewnie jakaś jego rodzina – skwitował gepard.
- To mój szef – odpowiedział krasnal – jestem skrzatem Mikołaja. Wiem, że to śnieg, ale nie mogę wam o ty powiedzieć, bo stracę robotę.
- Przecież już powiedziałeś – zdziwił się Ted. – Co jeszcze wiesz o tych świętach.
- Słuchajcie ja wam nic nie mogę powiedzieć, boję się o posadę. Zapytajcie o to Panią Babę.
Ted nerwowo przełknął ślinę.
- Jesteś pewien, że ją? - zapytał.
- A kto to jest ta Pani Baba?
- To straszna wiedźma, która mieszka w domu z pierników i pożera dzieci.
- To chyba Baba Jaga – zauważył Gerard.
- Uff, masz racje. Kim w takim razie jest ta Pani Baba? - spytał skrzata.
- To straszna wiedźma , która mieszka w domu z kapusty i pożera brokuły, ale jest bardzo mądra i zna odpowiedzi na wasze pytania.
- Widzę pewne podobieństwa do tej Baby Jagi – zaniepokoił się Ted.
- To pewnie jakaś jej rodzina – zauważył Gerard,
- Idźcie na górę Kolomandzaro, tam znajdziecie jej chatę. Ona wam wszystko wyjaśni. Nie mówcie tylko, że to ja was przysłałem.
- Dziękujemy. Słuchaj, a skąd ty w ogóle o niej wiesz i co tu robisz?
- Jestem szpiegiem Świętego Mikołaja i pilnuje czy święta przebiegają tak jak trzeba, ale nie mogę wam o tym powiedzieć, bo to ściśle tajne.

CDN.

sobota, 10 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 2)

Rozdział 1

Żółto, wszędzie żółto. Pustynia wysokiej, żółtej trawy ciągnącej się z każdej strony, aż po horyzont, gdzieniegdzie przeplatana pojedynczymi drzewami, bądź skupiskami drzew tworzących małe zagajniki. A nad tym wszystkim błękitne bezchmurne niebo i gorące, palące słońce. Tak w dużym uproszczeniu wyglądała Akyrfa.
Nagle na horyzoncie pojawił się cień, który w miarę jak się zbliżał robił coraz większy, aż w końcu przysiadł na gałęzi osamotnionego drzewa i wtedy cień okazał się sępem.
W cieniu owego drzewa leżał gepard.
- Jesteś za wcześnie. Miałeś być w samo południe, a nim słońce wzejdzie i osiągnie ten pułap, minie jeszcze trochę czasu - powiedział nie podnosząc głowy.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - zapytał zdziwiony sęp.
- Twój zapach! Nie musisz nic mówić kiedy się zbliżasz, a ja i tak wiem, że to ty.
- Bardzo dziękuje za komplement - powiedział urażony sęp.
- Nie o to chodzi. Nie mówię, że zapach jest przykry. Mówię tylko, że jest charakterystyczny. Nie sposób go pomylić z niczym innym. To jak zapach świeżego mięsa pośród łąki kwiatów. Od razu rzuca się w nozdrza.
- Nie mogłeś od razu powiedzieć, że śmierdzę padliną.
- Nieważne. Nie spotkaliśmy się tu, żeby gadać o twoim zapachu. Co dla mnie masz?
- Nic - odpowiedział beztrosko sęp.
Nagle gepard zerwał się, jednym susem znalazł się przy drzewie i bezskutecznie próbował się wspiąć po grubym pniu, by dostać się do gałęzi na której siedział sęp.
- Daruj sobie, gepardy nie potrafią się wspinać. A jeśli chodzi o latanie to prawdziwi z was analfabeci. Nic mi nie zrobisz, jestem poza twoim zasięgiem. Wyluzuj, pobiegaj trochę, napij się ziółek.
- Mam gdzieś ziółka! Masz czelność przychodzić tu za wcześnie i mówić mi, że nic nie masz! Ach, ty! Wcześniej czy później cię dorwę! - krzyczał gepard, próbując doskoczyć do sępa.
- Najnowsze wyniki badań mądrali donoszą, że złość powoduje gorsze samopoczucie szkodzi na sierść, skraca życie, daje nieprzyjemny wyraz pyska i jest się wtedy bardzo nerwowym, co utrudnia logiczne myślenie.
- Co ty nie powiesz - syknął gepard, podejmując się kolejnego nieudanego doskoku do gałęzi.
- Czasem też powoduje idiotyczne zachowanie. Dobrze ci radzę uspokój się, jesteś dzikim kotem, trochę godności. A poza tym ja tylko żartowałem. Mam coś co może cię zainteresować. Wieści takie, że kły bieleją. Denerwowałeś się zupełnie niepotrzebnie.
- Co?! Ach, ty...
- Widzisz, ciągle to robisz. Kto ci teraz odda te chwile, które zmarnowałeś na wkurzanie się na mnie? Kto ci odda te chwile, które mogłeś poświęcić na coś bardziej konstruktywnego? Przepadły i nie wrócą już więcej.
- Przestań w końcu kłapać dziobem. Co to za nowiny? - Zapytał gepard, tym razem już spokojnie.
Sęp posłusznie zamknął dziób. Przez dłuższą chwilę panowała niezręczna cisza, którą przerwał gepard.
- Czemu nic nie mówisz?
- Kazałeś mi siedzieć cicho – wyszeptał po chwili milczenia sęp.
- OSKUBIĘ CIĘ Z PIÓR I WSADZE CI JE DO DZIOBA!!! - wrzasnął gepard.
- Jesteś niepoprawny mój drogi, ciśnienie ci skoczy i nie będziesz mógł polować. Powinieneś brać przykład z bawołów, one się nigdy nie denerwują i jak długo żyją. Znam świetnego od nerwów. Pomoże ci, chcesz to dam ci namiary.
- Kogo od nerwów?
- Specjalistę, pomaga nerwowym się uspokoić.
- W jaki sposób?
- Nie wiem, ale jest dobry.
- Co masz dla mnie? - zapytał po raz kolejny gepard.
- Wielkie stada antylop, małp, wielbłądów, skrzatów pustynnych, nadciągają z północy w nasza stronę. Jest ich więcej niż gniazd na niebie.
- Chyba gwiazd - poprawił go gepard.
- Nie, gniazd. Teoria, że migające punkty widoczne w nocy są gazowymi kulami oddalonymi bardzo, bardzo daleko stąd, to brednie.
- A co to według ciebie jest?
- Gniazda. Zapalone od słońca gniazda ptaków porwane przez wiatr i uniesione hen do góry, niewidoczne w dzień bo jest za jasno. Dlatego są widoczne tylko w nocy.
- A jak wyjaśnisz to, że są nieruchome? Przecież jeżeli są porwane przez wiatr to by się poruszały.
- Dotarły po kres nieba i tam się przylepiły do tej lepkiej maźi, tam gdzieś na krańcu nieba - odpowiedział sęp.
- Podpalone od słońca gniazda ptasie, które przylepiły się do nieba. Tak, to ma głęboki sens - mówił gepard kiwając przy tym łbem, jakby potakiwał sepowi.
- Prawda, ty też widzisz wyższość tej teorii nad tą o kupie gazowych kul - ucieszył się sęp.
- Ptaku! Czy ty wiesz co to jest sarkazm? – zirytował się gepard.- Jak ty właściwie masz na imię?
- Ted.
- Sep Ted. Cha, Cha, Cha!
- A ty jak masz na imię?
- Gerard - powiedział bardzo cicho gepard, tak, że ledwo go było słychać.
- Gepard Gerard. Cha, cha, cha!
Ta dziwna para nie wiedziała o sobie praktycznie nic. Nie znali nawet swoich imion, aż do teraz. Mieli między sobą pewien układ, z którego czerpali wzajemne korzyści i ich relacje nie wychodziły poza niego. Ted lustrował z powietrza okolice, był zwiadowcą, który wypatruje pożywienia i potencjalnych wrogów i donosił Gerardowi jak wygląda sytuacja. W zamian mógł liczyć na spory udział z tego co ten upoluje. Łączyło ich jedno – nażreć się do syta, a im więcej jedzenia i łatwiej zdobyte tym lepiej.
- Skąd tyle tych stad nadciągających z północy? I co robią tam skrzaty pustynne? Przecież one nigdy nie ruszają się poza pustynie.
- Nie wiem, ale to faktycznie dziwne. Są całkiem niedaleko, wyjdźmy im naprzeciw, i zapytajmy co tu robią.
I poszli. Właściwie tylko gepard szedł, bo sęp szybował nad nim zataczając koła.
- Zbliżają się! – krzyknął sep.
Okolica była bezdrzewna tak. że już wkrótce nawet Gerard zauważył w oddali tumany kurzu, które stawały się coraz większe i większe, a wśród nich coraz dawały się wyróżnić pojedyncze sylwetki antylop.
- Dziwne, już południe, a nie jest wcale gorąco. Wręcz przeciwnie, jest letnio a nawet przyjemnie. O tej porze powinien być skwar nie do zniesienia. Mam wrażenie, że ich pojawienie się tu ma z tym związek- powiedział gepard.
- Tego właśnie musimy się dowiedzieć - odpowiedział sęp.
Stado antylop, skrzatów, gnomów, małp, elfów i mnóstwa innych stworzeń nagle stanęło nieruchomo na widok geparda, który pojawił się mu na drodze, oraz sępa, który sfrunął i usiadł koło niego na ziemi.
Przez chwile stali naprzeciw siebie w milczeniu niczym dwie wrogie armie przed bitwą. Tysiące stworzeń nadciągających z północy kontra samotny gepard i jego kompan – sęp.
Ze stada wystąpił wielki byk gnu i zaczął zmierzać powoli naprzód. Gerard uczynił to samo. Spotkali się w połowie drogi.
- Witaj. Nazywam się Gerard. Przybywam w pokoju... - urwał bo uświadomił sobie, że powiedział coś nie tak, nie on był tu przybyszem tylko ten byk – Tfu, to znaczy mam pokojowe intencje. Co tu robicie i skąd przybywacie?
- Witaj. Nazywam się Waldan i jestem przywódcą tej gromady. Przybywamy tu szukać schronienia. W naszym kraju pogoda stanęła na głowie. Zrobiło się zimno. Tak zimno jak nigdy dotąd. Nie wiemy czemu, wiemy tylko, że to zimno przybywa z północy.

CDN.

wtorek, 6 grudnia 2011

Święta w Akyrfie ( odc. 1)

Prolog


Siedział w wielkim miękkim fotelu rozmyślając z rękami podpartymi pod brodą. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść, proszę!
Do pokoju wszedł skrzat
- Nie przeszkadzam, wasza brodatość?
- Nie, skądże. W czym mogę ci pomóc?
- Zbliżają się święta, wasza brodatość. Nadszedł czas na coroczne przygotowania.
- Tak, wiem i tak sobie myślę, że należy poszerzyć zakres moich usług. Nie we wszystkich krainach obchodzi się gwiazdkę. Dzieciaki nie znają choinki, prezentów i Mikołaja. Chciałbym uszczęśliwić wszystkich na całym świecie. Chciałbym w tym roku pojawić się w Akyrfie. I zrobię to. Jednak jedna rzecz mnie martwi.
- Jaka?
- Klimat. Tam są albo upały albo pada deszcz a i tak jest gorąco. Nigdy nie pada śnieg. Oni nie zdają sobie sprawy, że coś takiego w ogóle istnieje, a co to za święta bez śniegu.
- Fakt, to trochę jak wasza brodatość bez brody.
- No właśnie, kto widział Świętego Mikołaja bez brody!! Tak samo na święta musi być śnieg. U nas nie ma z tym problemu, bo zawsze jest, ale tam!
- Wasza brodatość, może ja miałbym pewną sugestię.
- Ty? - zapytał zdziwiony Święty Mikołaj – Słucham.
- Gdyby tak przedstawić ten pomysł komuś, kto mógłby coś w tej sprawie zrobić. Bóg śniegu – Thorri, ma moc na tyle potężną, że mógłby sprowadzić śnieg i mróz do kraju gdzie on nigdy nie występował. Nawet do Akyrfy.
- Rzeczywiście, on mógłby to zrobić! Świetny pomysł! - wykrzyknął podekscytowany Mikołaj.
- Dziękuje, wasza brodatość.
- Tak się sĸłada, że dobrze znam Tuulikki, która z kolei dobrze zna Tava, który przyjaźni się z Bielgomai, który wisi przysługę u Pajana, którego dłużnikiem jest Thorri. W ten sposób do niego dojdę.
- Skomplikowana sieć powiązań, wasza Brodatość.
- W dzisiejszym świecie wszystko najłatwiej załatwić przez znajomości.
CDN.


Przypisy:
Tuulikki – w mitologii finskiej bogini leśnych zwięrząt.
Tava- lapoński bóg myślistwa i rybołóstwa.
Bielgomai – bóg pogody, wiatru i wody.
Pajan- bóg pioruna.

niedziela, 4 grudnia 2011

Analiza wiersza


- Wysocki do odpowiedzi!
Wstałem niechętnie ponieważ nigdy nie przepadałem za odpowiedziami, zwłaszcza u tej starej plomby. Ona chyba też za mną nie przepadała dlatego chcąc nie chcąc przynajmniej, dwa razy w tygodniu musiałem przez to przechodzić, za wyjątkiem sytuacji kiedy jakimś dziwnym trafem spóźniłem się na Polski. Zresztą i tak nie miałem nigdy za wiele do powiedzenia.
- No Wysocki, zrób mi tu teraz analizę wiersza jaki omawialiśmy ostatnio.
Cholera, znowu nie przeczytałem czytanki. Szczęśliwym trafem można było w takich sytuacjach korzystać z podręcznika, tylko ja oczywiście zapomniałem go wziąć i miałem bardzo mgliste pojęcie na temat tego, co działo się ostatnio na lekcji. Kolega z ławki podsunął mi pod nos książkę otwartą na właściwym wierszu.
- To ten – szepnął.
- Podróż na wschód – przeczytałem
- No, a kto jest autorem?– Zapytała nauczycielka.
Już chciałem powiedzieć, że nie zaczyna się zdania od ,,no”, ale ugryzłem się w język.
- No, ten … Gural – odpowiedziałem.
- Źle – syknęła stara plomba.
- A tak DonGuralEsko – powiedziałem zły, że babka czepia się szczegółów. Powiedziałem, przecież dobrze, tylko wersje skróconą.
- Źle, podaj pełna nazwę.
Kolega zaczął mi podpowiadać.
- Guraal, DGE, DJ Dziadzior, Giovanni Dziadzia, Dziadzia Giovanni, Osieroconych Płyt Selektor... - powtarzałem to co ten mi podsuwał.
- Piotr Górny, matole. Dalej. Jaki to gatunek liryczny?
- Pieśń, chyba.
- A dlaczego?
- Bo ma refren.
Z tego co się orientowałem, to jeśli coś ma refren – jest to pieśń.
- Co nam jeszcze powiesz o wierszu.
- Rymuje się – zawsze sądziłem, że jeśli będę odpowiadać monosylabami w końcu do odpowiedzi zaczną brać kogoś innego. Miałem jednak złudne nadzieje.
- A może tak powiesz coś więcej. Kim jest podmiot liryczny, do kogo się zwraca, o czym mówi i w jaki sposób? Zawsze trzeba cię ciągnąc za język.
- Podmiot liryczny jest Guralem i mówi, że opuszcza lasy i jedzie na wschód, pewnie do Rosji. Tam maja dużo pustych przestrzeni.
- A dlaczego tam jedzie?
- Bo może. Tu jest napisane, że ,, Normalnie stary, polepszyło się ostatnio mi, mam DVD wpięte w HDMI, Xbox i VOD” to znaczy, że mu się dobrze powodzi, nakupował sobie sprzętu, to chce pojechać na wakacje.
- Na wakacje po zakupach?
- Przecież to męczące. Mój tata jak idzie z mamą na zakupy, to zawsze wraca zmęczony i twierdzi, że potrzebne są mu wakacje.
- A ja myślę, że jemu nie chodzi o zakupy i przede wszystkim nie chodzi mu o Rosję. Poeta jest miłośnikiem bliskiego wschodu, więc mówi o bliskim wschodzie. Ja tak mówię, a jestem nauczycielka już 20 lat, to się znam na poezji. Zobacz dalej.
- ,, Jebać sztuczne konflikty i z igły widły
Dawno mi zbrzydły dziatwy bitwy, sitwy klątwy
Co jest sępy? O opuszczam wasz akwen mętny
Wasze tępe pląsy, nienawiści transy
” - zacząłem czytać dalej.
- Właśnie. Dzieci, zwróćcie uwagę na niezwykłe bogactwo jeżyka, wysublimowany język oraz rytmikę.
- Niesamowite – potwierdziły dzieci.
- Jedźmy dalej – zarządziła nauczycielka.
-,,Głupie dąsy nie mają żadnej szansy, brat
Jestem ponad tym, jestem na innym levelu
Choć jest nas niewielu, życzę szczęścia przyjacielu
Tysiące dup na hotelu, na fotelu
Na haju po świetnym zielu, nie lubisz, nie lub
Jadę na wakacje, ochotę mam na pauzę teraz”
- Do kogo zwraca się podmiot liryczny?
- Do sępów.
- Jaki jest jego stosunek?
- Nie lubi ich.
- Dlaczego?
- Bo mu nie odpowiada ich podejście. Tam jest napisane, że:
,, Teraz mają wszystko i pewnie sobie kurwa myślą,
Że świat kłania im się nisko po piździsko
Nie wiedzą, że to gówno, pic i ułuda
Idą po swoje po trupach, udając Robin Hooda
To się nie uda, oliwa wypływa na wierzch
- A kim są sepy?
- To takie ptaki, które żywią się padliną.
- Boże, czy płeć męska zawsze musi brać wszystko tak dosłownie! On mówi tu o ludziach, ze swojego otoczenia.
- O innych poetach.
- Właśnie. I dalej pisze, ze wszędzie piszczy , nie tylko w jego otoczeniu. I jest już tym zmęczony. Jest zmęczony ludzkim zakłamaniem i ułuda. Dlatego wyjeżdża na niezbadany szlak tam gdzie nie ma ludzi, gdzie może od nich odpocząć. Poza tym to bardzo romantyczny wiersz, ponieważ podmiot liryczny kieruje się potrzebą serca, a nie rozumu – wyjaśniła nauczycielka.
Zawsze tak było, zawsze w pewnym momencie zaczynała sama wyjaśniać wiersze. Czasem schodziła jej na to cala lekcja, po skończonym wywodzie miała wrażenie, ze odpowiedz była bardzo dobra ponieważ tak długo trwała i padło tyle informacji. Wystarczało jej nie przerywać i zachęcać do mówienia.
Mnie natomiast zawsze zastanawiało dlaczego zawsze musimy uczyć się analiz wierszy i dlaczego w ogóle trzeba je analizować pod kątem logicznym. Często brzmiały one po prostu fajnie same w sobie. Nie ważne o czym były i co miał na myśli autor, inna sprawa, ze rzadko kiedy było to jednoznacznie powiedziane. Uczyliśmy się takich interpretacji jakie sugerowali nam nauczyciele, a czy któryś z nich wiedział co autor miał na myśli, czy znał ich osobiście, czy rozmawiał z nimi o tym? Wątpię, ale z jakiegoś powodu uznano, ze interpretacja szkolnych autorytetów jest prawdziwa, może jest, a może nie. W każdym razie nie było miejsca na domysły inne, niż te, które nam sugerowano. Zastanawiające tez, po co uczyliśmy się tych wierszy na pamięć. Nie lepiej by było jakby ktoś dorobił muzykę, a ktoś inny recytował do niej, a jeszcze lepiej jakby to robili sami autorzy. Od razu by to zmieniło odbiór, na przykład na taki: 
 

czwartek, 1 grudnia 2011

Felek menelek i kartofelek


- Piwko, noch jedno bier - powiedział Felek do barmanki. Ostatnio spotkało go szczęście. Znalazł 200 złotych i poszedł świętować. Zdał sobie właśnie sprawę, że zamienia ostatnie pieniądze na browara, ale ,,raz się przecież żyje i trzeba z tego korzystać”. To była jego maksyma. Dlatego też jak tylko udało mu się posiadać jakieś pieniądze, bardzo szybko uświadamiał sobie, że w następnej chwili już ich nie ma, za to na następny dzień ma strasznego kaca. Zresztą przywyknął do tego. ,,Dzień bez kaca to dzień stracony” to było jego drugie motto. Zatem starał się aby nie stracić niepotrzebnie żadnego dnia.

- Nie przyjmujemy już więcej zamówień, przykro mi - odpowiedziała barmanka.
- Eee? Ty wiesz kim ja jestem? – mruknął i nie czekając na odpowiedz ciągnął dalej – Zresztą skąd masz wiedzieć, jesteś tu nowa, więc ci powiem. Ja jestem Felek!!! Kiedy ja się rodziłem, ciebie jeszcze nawet nie było na świecie! Kiedy byłem w zawodówce, ciebie nie było na świecie! Kiedy byłem w wojsku, ciebie nie było na świecie! A ty kurwa co?! Z czym do ludzi. Nalewa piwo i myśli, że wszystko jej wolno!
Barmanka stała milcząco w oszołomieniu. Spodziewała się problemów z pijanym klientem, ale jego gwałtowna reakcja i słowotok kompletnie ją zaskoczyła.
- Ale nie mogę mieć do ciebie pretensji wszak sama już widzisz, że jesteś niższa formą życia i nie możesz się ze mną równać. – mówił dalej tym razem spokojniej – Ja mam tu komórę i furę na zewnątrz, a kiedyś miałem pole. I na tym polu rosły kartofle. A kartofle jak nie wiesz to takie ziemniaki. Ziemniaki; to to co wpierdalasz na obiad. Moja córka tez wpierdalała. A potem to wypierdalała z siebie. Była anorektyczką. I z tych ziemniaków robiło się bimber. Miałem fabrykę bimbru w domu, mogłem pić kiedy chciałem, ale było mi mało. Chciałem pic i żyć z tego. Zarabiać szmal kiedy pije i wydawać ten szmal na najlepsze wódy, browary, wina, rumy spirytusy i inne alkohole. Ale przyjechały psy i cały bimber diabli wzięli. Sąsiad nakablował, zazdrościł kutas jebany. Kiedyś miał plagę krętów. Kretowisko obok kretowiska normalnie, jego podwórko było zakretowane. Usłyszałem hałasy, a miałem słuch wyczulony, bo kac wyczula. Wiec wybiegam na dwór i patrzę co się dzieje. I widzę jak sąsiad lata po podwórku od kopca do kopca ze spluwą i strzela w każdy. ,, Co robisz?” spytałem. ,,Poluje na krety” odpowiedział. Wiec zadzwoniłem po policje, bo hałasu nie zniosę. Warto było zobaczyć jego minę jak podjeżdża radiowóz a on napiepsza w kopiec. Przestraszył się chłopak i zaczął napiepszać w policje, oni odpowiedzieli ogniem. Żona mnie zostawiła. Masz pojecie? Zostawić takiego faceta jak ja. Odeszła z ta mała anorektyczką. Ale nie szkodzi, bo wtedy sobie uświadomiłem, że jestem skazany na zajebistość. Jak znalazłem kartofla leżącego na ziemi, to go zjadłem, smaczny był, ale wolałem bimber. Poszedłem wiec na pole, nazbierałem ziemniaków. Zaniosłem do domu i poustawiałem ziemniaki na półeczkach. Prowadziłem z nimi rozmowy. Rozmawialiśmy o wszystkim. O życiu, o polityce, pogodzie, piciu. Byłem szczęśliwy, wreszcie miałem normalnych partnerów do rozmowy. Tylko one mnie rozumiały. Ale pojawił się problem, bo miałem coraz więcej przyjaciół, ale skończył mi się bimber. A nie mogłem przecież moich przyjaciół przerobić na bimber. Musiałem znaleźć rozwiązanie. Niedługo potem okazało się, że umarła ciocia z Kobyłki i zostawiła mi spadek. Mogłem sprzedać spadek i kupić alkohol. Bobek, mój ulubiony kartofel, podsunął mi pomysł aby spadek sprzedać i kupić lokal z alkoholem. Mogłem teraz pić ile chce, we własnym lokalu ile chce. Ja piłem, a moi pracownicy dbali, żeby alkoholu nie zabrakło i aby pub zarabiał. A ja piłem i piłem i piłem i piłem. A wiec daj mi piwa, koteczku.
 - Nie ma już, zamykamy, proszę opuścić lokal - powiedziała barmanka. Chciała się pozbyć go jak najszybciej. Bała się go, nie mówił jak zwykły pijak. Ten facet był najwyraźniej nienormalny. I nagle ten facet wybuchnął.
- Bandyci!!! Złodzieje!!! Zniszczę cię! Pożałujesz, że się urodziłaś! Nie zrobisz kariery w tym mieście! Już nie żyjesz - po czym odwrócił się i wyszedł z pubu. Wyciągnął telefon, wykręcił numer i zadzwonił.
- Jerzy, ta nowa barmanka, tak ta blondynka. Siksa, źle pracuje, nie chciała mnie obsłużyć, wywal ją, nie chce jej więcej widzieć.
- Tak jest, szefie – odpowiedział głos.