TENTEGO

TENTEGO

niedziela, 29 stycznia 2012

Święta w Akyrfie ( odc. 7)


Rozdział 6

- Świeże, bardzo dobre mięsko – zachwalał Ted.
Pani Baba nie była jednak przekonana. Toczyła wewnętrzna walkę pomiędzy chęcią zjedzenia i zrobienia tego co zawsze chciała, a tym, że to co leżało przed nią na stole nie wydawało jej się tak wspaniałe jak to sobie wcześniej wyobrażała. Z jednej strony chciała spróbować, z drugiej nie miała na to zupełnie ochoty.
- Czy to na pewno jest mięso?
- Tak. Coś nie tak? - zdziwił się Ted.
- Nie wygląda smacznie, a jak nie wygląda to nie może być smaczne. To jest brzydkie i na pewno niedobre.
- Czy to na pewno ta słynna Pani Baba, której się wszyscy boją. Zachowuje się jak jakiś rozkapryszony cielak. - szepnął sep do geparda.
- A czy jak by ładnie wyglądało to byłoby dobre? - spytał głośno Gerard.
- Prawdopodobnie tak, rzeczy są ładne lub brzydkie przecież z jakiegoś powodu. I ja wam powiem, ze to dlatego, żeby się wiedziało czy coś jest dobre czy złe – oznajmiła krowa, wyraźnie dumna ze swojego wywodu.
- Cóż, nasza rola skończona. My mieliśmy tylko dostarczyć mięso. Powiedz nam teraz kim jest Mikołaj – oznajmił sęp.
- Nic wam nie powiem, to jest nie dobre i brzydkie, a miało być dobre i ładne! Czuje się oszukana!
- Spokojnie, tylko spokojnie. An pewno jest jakieś wyjście. Czyli gdyby to było ładne to byś zjadła?
- No raczej tak, spróbowałabym.
- A co by się musiało stać,żeby ten kawałek mięsa uczynić ładniejszym. Może go jakoś udekorować, przyozdobić, doprawić – zasugerował gepard.
-Chmm, może jakby podać to na talerzu, dodać trochę brokułów, jakiejś innej sałatki, położyć obrus na stole i zapalić świece, to było by smaczne.
Tak zrobiła. Po kilku minutach stół był nakryty jasno zielonym obrusem, na którym stało 5 zapalonych świec, a na drewnianym talerzu leżało mięso przyozdobione dwoma plasterkami pomidorów, które imitowały oczy, w połowie ucięta marchewka, która była nosem, rozciętym wzdłuż ogórkiem, który był ustami, oraz szpinakiem, który imitował włosy. Wszystko to w połączeniu z owalnym kształtem potrawy powodowało, ze wyglądała ona jak śmiejąca się twarz.
Sęp z gepardem pomagali we wszystkim.
- To teraz wygląda o wiele lepiej – stwierdziła Pani Baba.
- Tyle zachodu z tym upiększaniem tylko po to, żeby wepchnąć do pyska żarcie, co za strata czasu – szepnął Ted do swojego kompana.
- Ale ważne, że działa – odpowiedział tamten.
- Uwaga, będę jeść!
- Poczekaj, wpierw nam powiedz to co chcieliśmy się dowiedzieć, potem możesz się do woli delektować – poprosił gepard.
- Święty Mikołaj zajmuje się rozłożeniem prezentów, raz do roku organizuje święta. To właściwie jest jedyna okazja kiedy to robi, dlatego to dla niego takie ważne. Lubi oglądać swoja twarz, dlatego cała ta propaganda z widokówkami, plakatami itd. Dotychczas działał w krajach północy, tam gdzie jest zimno i śnieg. W tym roku postanowił poszerzyć obszar swojej działalności, ale tak się przyjęło, ze jak są święta to musi być śnieg, a tego w Akyrfie nie było. Namówił więc Thorri, Boga zimna żeby zesłał śnieg w te rejony. Dlatego tak nagle zmienił się klimat
- A co ten Thorri z tego wszystkiego ma? - zapytał Ted.
- Po pierwsze mógł się pokazać, a raczej co potrafi. Po drugie w wigilie, w orędziu do mieszkańców Akyrfy Mikołaj wspomni, że to wszystko nie byłoby możliwe bez pomocy Thorii, a to dla niego świetna promocja. Jak każdy Bóg jest bardzo próżny i lubi mieć wyznawców. Natomiast całe to zamieszanie wokół świąt jakie nastało, te nauki jak trzeba je przeżywać, jak ubierać choinkę i kiedy otwierać prezenty to robota skrzatów. Skrzaty to sługi Świętego Mikołaja, pracują dla niego cały rok i tylko w święta mają wolne. Okres najcięższej pracy to okres przedświąteczny.
- A co można zrobić, żeby go powstrzymać?
- Niewiele. Co do Thorri to wystarczy mu zaproponować lepsza ofertę. A co do Mikołaja to nie wiem, mogę wam tylko dać adres, a sami musicie wymyśleć jak go przekonać by zrezygnował ze świat, ale to raczej niemożliwe.
- Jaki jest więc ten adres? - spytał Ted.
- Laponia, chata Mikołaja. Do Laponii traficie kierując się na północ,a kiedy już tam traficie do drogę do Mikołaja na pewno znajdziecie. A teraz chce w końcu spróbować tego mięsa.
- To my w takim razie nie będziemy przeszkadzać, pójdziemy już, dziękujemy i życzymy smacznego.
- Co to było za mięso? – spytał Gerard kiedy już wyszli od Pani Baby.
- Bawole, nie uwierzysz skąd je mam...

czwartek, 26 stycznia 2012

Howard się uczy


Lata 90-te, pomijając hegemonie Chigago Bulls i Jordana, to lata wielkich centrów: Patricka Ewinga, Dawida Robinsona, młodego Shaqa, czy przede wszystkim Hakeema Olajuwona.
Ten ostatni wniósł na tą pozycje finezje, którą rozwinął potem do rangi sztuki. Gracz kompletny, który jako jedyny w historii znajduję się w pierwszej dziesiątce wszech czasów jeśli chodzi o punkty, zbiórki, bloki i przechwyty. Jest też pierwszy w historii jeśli chodzi o liczbę bloków.

Nie mówię tu jednak o jego statystycznych osiągnięciach, mistrzostwach czy nagrodach MVP. Mówię o jego stylu gry. Wyobraźcie sobie Kobiego gdyby zachował swoją finezje, spryt i motorykę przy 213 cm wzrostu i grał na pozycji centra. Grałby prawdopodobnie podobnie jak Olajuwon. Zresztą nie jest to przypadek, że Bryant miał prywatne lekcje u byłego centra Rockets. Hakeem miał świetną prace nóg, co pozwalało mu na ten jego ,,dream shake”. Jedyna w swoim rodzaju zagrywka, która polegała w dużym uproszczeniu na zasugerowaniu obrońcy ruchu w jednym kierunku, po czym zrobieniu czegoś zupełnie innego.
W przypadku Shaqa gra była prosta i łatwa do przewidzenia, dopchać się jak najbliżej kosza po czym obrót, zrobić wsad albo rzucić hakiem. Mimo wszystko było to niezwykle skuteczne i miłe dla oka.

W przypadku Olajuwona nigdy nie było wiadomo co zrobi. To nie jest moja opinia, to opinia samego ,, Diesla” który przeciwko niemu musiał się męczyć w obronie. Podobnie wyraził się David Robinson: ,, Hakeem? Jego zagrań nie da się przewidzieć.” Jego seria zwodów, obrotów i zmian kierunku najlepszych obrońców potrafiła doprowadzić do rozpaczy.


Po odejściu Olajuwona dominującym centrem w lidze stał się Shaq, z tą swoja brutalną siłą i roześmianą twarzą.. Elegancja i taneczny styl Nigeryjczyka odeszły w zapomnienie.
Olajuwon okazał się nie tylko jednym z najwybitniejszych środkowych, ale również wziętym trenerem indywidualnym. Chętnych do nauczenia się ,,dream shaków”, ,, jump hooków” czy innych zagrań jest bowiem wielu. Uczył się u niego m.in. Dwight Howard, obecnie najlepszy środkowy ligi, który widocznie wziął sobie do serca uwagi krytyków twierdzących, że jego repertuar ofensywny jest mocno ograniczony i opiera się głównie na atletyźmie, natomiast brakuje mu wyszkolenia technicznego.


Swoją drogą nie ma się co dziwić, Howard przyszedł do ligi prosto po szkole średniej, nie szlifował swoich umiejętności na uczelni, ale od razu przeszedł na zawodowstwo. Czym skorupka za młodu nie nasiąknęła, tego na starość musi się uczyć i to od najlepszych.
Na szczęście okazał się pojętnym uczniem, jego repertuar zagrań powiększył się i ciągle rozwija. Jednak wciąż bliżej mu jednak do Shaqa niż Olajuwona. Skojarzeń z byłym centrem Magic jest jednak więcej, ten sam klub, efektowne alley upy, złamane tablice, fatalna skuteczność osobistych, uroczy uśmiech, osobowość. Obaj mają coś z dziecka i obaj zdominowali pole 3 sekund.

Podumowując. Dwight Howard, choć robi postępy, to nigdy następnym Olajuwanem nie będzie, nie będzie tez kolejnym Shaqiem. Nawet nie będzie połączeniem ich obu. Nie o to jedna k chodzi. On powinien się przede wszystkim stać pierwszym Dwightem Howardem, porównywanie go z kimkolwiek nie ma większego sensu, ponieważ tworzy on zupełnie nowa jakość. I dowodem na wielkość jego kariery będzie nie tylko liczba potencjalnych tytułów i statystyki, ale również to czy będzie on swojego rodzaju punktem odniesienia dla następnych pokoleń środkowych,

niedziela, 22 stycznia 2012

Sumienny Sam

Dla Sama praca była wszystkim. Zjawiał się w niej pierwszy i wychodził ostatni. Zawsze się oburzał, gdy inni robili tylko to, co do nich należało i nic ponadto. Odwalali swoje i po prostu wychodzili do domu. On natomiast każde zadanie jakiego podejmował starał się wykonać najlepiej jak tylko potrafił. Nie potrafił więc zrozumieć, że inni, gdy wybijała godzina zakończenia pracy po prosty rzucali ją i beztrosko wychodzili do domu, podczas gdy on często zostawał jeszcze i kończył to co rozpoczął, aż był w pełni zadowolony. A rzadko był, gdyż był perfekcjonistą w każdym calu. Nie zadowalało go to, że praca była dobrze wykonana, ona miała być perfekcyjnie idealna. Skupiał się na najdrobniejszych szczegółach. Często się w nich gubiąc zapominając o obrazie ogólnym
Tak było kiedyś, dziś sam ma już 62 lata i nie musi pracować gdyż jest bogaty. Czuje się zresztą często z tego powodu winny i zażenowany, gdy przedstawia się w towarzystwie i mówi, że nie ma pracy i nie musi pracować, gdyż jest bogaty albo, że jest na emeryturze. Gdy spotykał ludzi zawsze się ich pytał gdzie pracują. To było zawsze najważniejsze kryterium przy ocenie drugiej osoby. Nie postrzegał ludzi jako jednostki ludzkie ale jako lekarzy, prawników, policjantów, księgowych itd. Mieć zawód oznaczało mieć tożsamość. Zawsze wierzył, że każdy powinien wykorzystywać swoje możliwości aby jak najlepiej przysłużyć się społeczeństwu. Gdy ktoś nie miał zawodu był nikim, gdyż był nieproduktywny. Stąd jego obecne poczucie wstydu gdy mówił, że już nie pracuje. Dorobił się majątku, ale nie potrafił się tym cieszyć. Był prawą ręką prezesa firmy ,,Smilex” czołowego producenta nocników. W głównej mierze firma przetrwała w tym bądź co bądź gównianym interesie właśnie dzięki niemu. To on był na tyle dokładny, sumienny i przewidujący aby wszystkie lub prawie wszystkie idee szefa wcielić w życie. Był doskonały w tym co robił, zajmował się nawet najdrobniejszymi szczegółami, na które inni nie zwracali uwagi. Zarobił masę pieniędzy ale jeszcze więcej zarobiła cała korporacja dzięki niemu.
Wszystko robił tak jak trzeba, nie tylko w pracy. Swoją potrzebę kontrolowania wszystkiego i porządku przeniósł na życie prywatne. Zanim dostał prace w Smilexie stracił inną z powodu cieńcia etatów, bardzo to przeżył, było to dla niego źródło ogromnego stresu. Na stres reagował zawsze w ten sam sposób. Rzucał się w wir pracy. Na każdy dzień sporządzał dokładny plan, zaczął ćwiczyć, biegać i czytać literaturę fachową aby by podnieść swoje kompetencje. Nie chciał dopuścić do sytuacji, aby w przyszłości ktoś go zwolnił, chciał wykonywać swoją prace, jaka by ona nie była, lepiej niż ktokolwiek inny. Chciał być niezastąpiony. Jednocześnie wysyłał swoje CV wszędzie gdzie tylko się dało. Bez rezultatu. A im większe napotykał trudności tym ciężej pracował. W rezultacie niemal całkowicie zaniedbał swoje relacje z rodziną i przyjaciółmi, których i tak nie miał zbyt wielu. Odstraszał od siebie wielu ludzi tym, że wszystko traktował tak poważnie, nie umiał się bawić, nie potrafił obniżyć swoich wymagań wobec siebie i innych. Nie tolerował słabości, wad u nikogo i nie wybaczał błędów.
Po długo utrzymującym się stresie nadeszły kłopoty ze zdrowiem. Zaczęło się od przemęczenia i bólów głowy, potem przyszły wrzody żołądka. Lekarze mówili mu, że powinien zmienić styl życia bo inaczej się wykończy. Mówili mu, że powinien mniej pracować, znaleźć czas na odpoczynek, na rodzinę i mięć jakieś hobby poza pracą. On jednak nie chciał słuchać. Nie potrafił i nie chciał się relaksować. Kiedy robił coś niezwiązanego z pracą miał poczucie winy. Urlop traktował prawie jak kare, ewentualnie dodatkowy czas w którym może uporządkować sprawy związane z pracą. Niezaplanowany czas wolny był dla niego bardziej stresujący niż biurko zawalone dokumentami. Kiedy więc lekarze wykryli u niego nowotwór nie powinien być zaskoczony. Jednak to było dla niego jak grom z jasnego nieba. Kompletnie się załamał. Przeszedł dwie chemioterapie które nie przyniosły widocznej poprawy. Z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Mizerniał w oczach. Z 86 kilo schudł do 54. I wtedy coś zrozumiał. Lekarze przepowiadali mu śmierć w przeciągu 3 miesięcy więc nie zostało mu zbyt wiele czasu. Postanowił go wykorzystać najlepiej jak tylko mógł. Żeby to zrobić musiał po pierwsze obniżyć swoje wymaganie perfekcyjności, po drugie zastanowić się jak spędzić ten czas, który mu pozostał. Wziął więc kartkę i zaczął spisywać rzeczy, które chciałby zrobić. To było chyba najtrudniejsze zadanie w jego życiu. Z początku przychodziły mu do głowy tylko myśli w rodzaju ,,znaleźć prace i podnieść kwalifikacje.” A im bardziej starał się pójść w stronę czegoś co sprawia mu przyjemność, a nie jest powinnością tym miał większe wyrzuty sumienia.
W końcu drżącą ręką napisał ,, chciałbym odbyć rejs dookoła świata.”
Jak napisał tak zrobił. Wypisał się na własna prośbę ze szpitala i wszystkie oszczędności przeznaczył na rejs luksusowym promem. Spisał testament, wziął wszystkie leki jakie zalecili mu lekarze i na wszelki wypadek wziął ze sobą trumnę na pokład, przez to jak i przez swoją bladość został nazwany przez załogę wampirem morskim.
Na morzu doznał obcych dotąd sobie uczuć, bezmiar oceanu wzbudził w nim zewu natury, chęci oddania się pierwotnym instynktom i poczucia wolności. Również chyba po raz pierwszy w życiu sobie uświadomił jak piękny może być świat. Zaczął chodzić na seanse filmowe do kina na statku, w przeciągu 4 dni obejrzał więcej filmów niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Zaczął też korzystać z biblioteki. To pokazało mu, że istnieją na świecie inne wartości niż praca. Wkrótce zaczął jadać w restauracjach, w których jedzenie według opinii lekarzy powinno go zabić. On jednak z dnia na dzień czuł się coraz lepiej. Na statku poznał ludzi, z którymi zaczął grać w karty, w końcu co wieczór był gościem w kasynie, gdzie grał z marynarzami i z pasażerami niekiedy o duże stawki. Zaczął popijać drinki i palić kubańskie cygara lecz jego stan zdrowia się poprawiał. Stopniowo odkładał niektóre leki aż w końcu odłożył wszystkie. Zaczął przybierać na wadze aż w końcu uzyskał taką jaką miał przed zachorowaniem. Gdy odzyskał w pełni sprawność fizyczna zaczął się interesować kobietami.

W kajucie było dziwne poruszenie, 13 kobiet się zebrało, a wszystkie je łączył wspólny mianownik ,, Wampir morski.” Wszystkie czuły się przez niego wykorzystane i planowały zemstę.
Dopóki tzw. ,,lista wampira” nie została odkryta przez jedną z jego kochanek, dopóty nikt nie wiedział o jego romansach. Na tej liście ,Sam wypisał nazwiska pasażerek, które chciał uwieść razem z krótką ich charakterystyką i planem działania wobec każdej z nich i planowanym terminem współżycia. To była tajemnica sukcesu Sama. Staranne przygotowanie, wpierw wnikliwa obserwacja wybranek i wywiad środowiskowy pozwoliły poznać mu je poznać i opracować taktykę na każdą z nich. Po czym wypisał sobie krok po kroku co ma robić. To sumienne przygotowanie pozwoliło mu w przeciągu półtora miesiąca uwieść 13 kobiet tak, że żadna się nie zorientowała, że ma kogoś oprócz niej. W tym czasie był tak szczęśliwy jak nigdy dotąd, codzienny zastrzyk endorfin spowodował, że zdążył już zapomnieć, że kiedykolwiek miał raka. Niestety nie przewidział, że ktoś może zobaczyć tą listę. Poczuł się tak pewny siebie, że zapomniał o zwykłych środkach ostrożności zostawiając swoją listę na komodzie obok łóżka w kajucie. Znalazła ją jedna z jego kochanek. Zobaczyła na niej swoje nazwisko wraz z nazwiskami 12 innych dziewcząt i domyśliła się wszystkiego. Poczuła wielkie upokorzenie i wściekłość. Wzięła listę jako dowód i dotarła do pozostałych ofiar Wampira. Zwołała zebranie, gdzie przedstawiła sytuacje i dowody. Tak powstało SPDOWM ,,Stowarzyszenie Pomocy Dla Ofiar Wampira Morskiego” Gdzie kobiety mogły opowiadać o tym jak zostały przez niego wykorzystane , jak się z tym czują, mogły bez ogródek mówić, że czuły się jak szmaty, opowiadać o tym jak mówił, że kocha tylko je i jakie są naiwne. Ponieważ wszystkie kobiety czuły się tam tak samo stan ten się pogłębiał i narastało poczucie zadośćuczynienia. Zwołano więc sąd by naradzić się co dalej uczynić z Wampirem morskim. Wyrok brzmiał jednoznacznie ,, Wampir jest Chujem” i ,, Precz z chujami” Niczym demonstracja pochód kobiet wykrzykując antyfiutowe hasła ruszył w stronę kajuty wampira. Wdarł się do środka, otoczył oszołomionego Sama, który spał dotychczas w swoim łóżku.
- Co z nim zrobimy?- spytała któraś.
- W Iranie za kradzież obcina się narzędzie zbrodni a więc dłoń, która ukradła. My też pozbawmy go jego narzędzia gwałtu. -Taak!! - Wykrzyknęły wszystkie razem - Podpalimy go czym prędzej i nie będzie chuja więcej! Przynieście olej i ogień.
Pięć kobiet przytrzymało Sama. Jedna zakneblowała mu usta. Dwie związały mu ręce i nogi sznurem na bieliznę. Inna jeszcze zdjęła mu majtki i zaczęła masować penisa, aż nabrzmiał. W tym czasie przyszła jeszcze inna i polała mu okolice krocza olejem do pieczenia, zapaliła zapalniczkę i zaczęła przesuwać ją w pobliżu polanego miejsca, uśmiechając się to ni zalotnie ni złośliwie i drażniąc się z nim. Sam był przerażony, chciał się wyrwać ale nie mógł z powodu więzów, chciał błagać o litość ale nie mógł z powodu knebli. Uświadomił sobie, że nie ma już dla niego ratunku, że musi pożegnać się ze swoim przyrodzeniem i że zaraz poczuje ogromny ból, zastanawiając się równocześnie jak potem będzie sikać jeśli przeżyje.
Wtem rozległ się wielki huk i statkiem zatrzęsło. Rozległ się odgłos syreny alarmowej, wkrótce rozległy się krzyki, że okręt tonie. Przerażone kobiety wybiegły z kajuty zostawiając Sama samego.

Kilka lat po tym wydarzeniu Sam był znów innym człowiekiem. Tamtej pamiętnej nocy, gdy statek uderzył w górę lodową i uniknął jednego niebezpieczeństwa po to by zginąć w innym, ktoś z trzeźwiej myślących pasażerów zobaczył go potem przez otwarte drzwi, których żadna z kobiet nie zamknęła i uwolnił go. Zdążył się dostać do szalupy i uszedł z życiem. Od tamtej pory postanowił sobie nigdy nie krzywdzić i nie oszukiwać kobiet. Był już bogaty i praca znów stała się jednym z jego priorytetów w życiu. Jednak pozostała w nim ta nuta umiłowania przyjemności i seksu, którą wyrobił sobie na statku. Nie okrążył wtedy globu i postanowił to zrobić teraz gdy miał do tego środki. Postanowił okrążyć glob samolotem. Wynajął więc Boeinga 747, oprócz załogi wziął na pokład 280 opłaconych dziwek. I udał się w pełna upragnionej rozpusty podróż.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Guma

Billy brzdąc szedł ulicą. Zobaczył starą gumę do żucia przylepioną do szyby sklepu z pamiątkami. Zatrzymał się spoglądając na nią.
- Nie jedz mnie a spełnię twoje życzenie – usłyszał głos.
- Kto to? – zapytał rozglądając się naokoło. Nikogo nie zobaczył. Jego wzrok znów spoczął na witrynie.
- Nie chcesz życzenia? Pojebało cię? – usłyszał znowu głos. Rozejrzał się i nie zobaczył nikogo.
,, Musiało mi się przywidzieć” pomyślał.
- Tu jestem jełopie. Patrzysz na mnie – usłyszał głos i zorientował się, że mówi do niego ta guma przylepiona do szyby sklepu.
- Ty mówisz? –spytał zdziwiony.
- Ty też, ale ja się nie dziwie- odpowiedziała guma – Daj mi spokój, to spełnię twoje życzenie.
- Tylko jedno? Złota rybka spełniała 3 życzenia
- Nie jestem złotą rybką, ale gumą spełniająca życzenia. Wiec mów szybko co chcesz i daj mi spokój.
- Chce… Chce… Sam nie wiem czego chce. Mogę prosić o wszystko?
- Tak.
- I dasz mi to?
- Tak
- To chce żeby Kuba z 5a miał srakę. Nie lubię go. Ma lepszy komputer niż ja.
- To wszystko? – zdziwiła się guma. – Możesz prosić o co chcesz i prosisz właśnie o to.
- Tak.
- W porządku, jutro Kuba dostanie co chcesz a teraz idź już.
,, Dziwni są ci ludzie” – pomyślała guma spoglądając za odchodzącym chłopcem - ,, Wolą dopieprzyć innym niż osiągnąć własne szczęście”

Następnego dnia Billy brzdąc przyszedł do szkoły na trzecia lekcje z promiennym uśmiechem na twarzy, oczekując, że Kuba dostanie rozwolnienia na lekcji i przesiedzi cały dzień na kiblu. Zobaczył innych, albo w dobrych humorach, albo bełkocących coś bez sensu, albo nieprzytomnych leżących we własnych rzygach. Zdumiony wszedł do klasy. Zobaczył Kubę trzymającego się z innymi uczniami pod łokcie. Cala grupka kołysała się w rytm śpiewanego przez siebie ,, I’m Bad” Jacksona.
- Co tu się dzieje? – spytał zaskoczony Billy.
- Billy! Napij się z nami, ziom – powiedział Kajtek kujonek podając mu butelkę – To sake.
- Skąd ją macie?- spytał Billy
- To moja, gdy się obudziłem cały pokój miałem zastawiony skrzynkami sake. Widać starzy chcieli mi zrobić niespodziankę. Dziś są moje 11 urodziny, a ja nie miałem cukierków. Głupio było tak przyjść do szkoły bez niczego. – odpowiedział Kuba.
Billy złapał się za głowę. ,, Głupia guma, musiała źle usłyszeć, zamiast srakę usłyszała sake. Trzeba było powiedzieć rozwolnienie.
- Upiłeś cała szkołę, na korytarzu jest pełno żuli- powiedział Billy.
- Oni po prostu napili się za moje zdrowie – odpowiedział Kuba, pociągając łyka z butelki – A ty wiesz co? Zawsze yyp chciałem ci to powiedzieć – Kuba dostał pijackiej czkawki. - Yyyp, dostaniesz wpierdol. Chłopaki brać go – powiedział i wszyscy rzucili się na Billego okładając go pięściami. Gdy szamotanina się uspokoiła i wszyscy odstąpili od swojej ofiary do pokiereszowanego Billego podszedł Kuba.
- Tak naprawdę to nic do ciebie nie mam, ale yyp zawsze wkurzało mnie to, ze masz lepsze stereo niż ja.
Billy leżąc obity uzmysłowił sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że ważne jest aby upewnić się, że inni cię dobrze zrozumiel,i a po drugie, że zawiść nie popłaca.

środa, 11 stycznia 2012

Święta w Akyrfie ( odc. 6)


Rozdział 5

Nie lubił świąt. Naprawdę ich nie lubił. Nie miał za co. Posiadał ambicje, chciał... Właściwie to sam nie wiedział czego by sobie konkretnie życzył, ale był przekonany, że chciałby robić cokolwiek innego. Mahmud Alkunfal HejHupambrożydzudzoczka był wypalony zawodowo. To co robił nie przynosiło mu satysfakcji, sytuacji nie poprawiał fakt, że nikt, włącznie z nim samym nie potrafił poprawnie powtórzyć jego nazwiska, więc wszyscy nazywali go Koko.
Koko był już zmęczony, znudzony a kiedy kończył swoją prace to nudziło mu się jeszcze bardziej, a to z kolei potęgowało zmęczenie. Podczas świąt miał wolne, cała zmiana miała, ale za to musiała śpiewać kolędy, takie było rozporządzenie szefa. Przez cały rok harował, a od początku grudnia pakował prezenty w ten cholerny błyszczący papier tylko po to, że by przez dwa dni w roku mieć wolne i śpiewać! Czego nie lubił, gdyż nie potrafił, co akurat nie było aż takim problemem, ponieważ nie było go słychać wśród melodyjnego skrzeku jego kolegów. Tragedia było to, że oni też nie za bardzo potrafili, a Koko miał czuły słuch i bardzo szybko wychwytywał fałsz. I to był główny powód dla którego nie lubił świąt, podobnie jak swojego szefa. Nie znosił tego wiecznie zadowolonego z siebie rubasznego grubasa. Po cichu kombinował jak wskoczyć w jego fotel, ale nikomu z kolegów z pracy się z tego nie zwierzał. To mogłoby być niebezpiecznie, ktoś mógłby donieść, albo co gorsze, tez zacząć kombinować jak wygryźć szefa, a Koko nie lubił konkurencji.
W swojej głowie układał już chytry plan. Raz do roku w Wigilie szef wyjeżdżał w delegacje, wtedy on usiądzie i zacznie myśleć jak wskoczyć na posadkę. I nagle naszły go wątpliwości; czy Święty Mikołaj jest osobą, czy też zawodem? A jeśli jest zawodem to jak naprawdę nazywa się ten facet? Uświadomił sobie, że nie wie jak naprawdę nazywa się jego szef. A to mogło być kłopotliwe, gdyby doszło do sprawy w sądzie na przykład, na jakie nazwisko go pozwać? I czy jeżeli naprawdę nazywał się Mikołaj, to czy na imię miał Święty. Mahmud uważał, ze musiał mięć bardzo wrednych rodziców. Doszedł do wniosku, że wrobienie szefa w jakąś aferę i ewentualne posłanie go za kratki niesie ze sobą zbyt dużo komplikacji związanych z wymawianiem jego nazwiska czy też pseudonimu w sądzie. A Koko lubił prostotę. Postanowił, że łatwiej będzie Mikołaja zlikwidować niż ciągać go po sądach, ale tego nie mógł zrobić sam. Musiał więc zatrudnić profesjonalistę. Kokoś komu wystarczy powiedzieć: ,, Mój szef wyjeżdża 24 grudnia w sprawach biznesowych, promocja firmy czy coś takiego, ma z tej podróży nie wrócić żywy, a najlepiej żeby w ogóle nie wracał. I niech to wygląda na wypadek.” I miał kogoś kto do tego zadania nadawał się idealnie. Nazywał się Obol.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

KONKURS - POKAŻ CO POTRAFISZ ZROBIĆ Z PIŁKĄ!

Na portalu poświeconemu najlepszej koszykarskiej lidze świata ,,NBA24.pl" rusza nowy konkurs o nazwie ,, Pokaż co potrafisz zrobić z piłką". Zasady sa proste, trzeba wykazać swoje  czysto techniczne umiejetnosci koszykarskie przesyłając autorski filmik na którym będa one zarejestrowane. Idealna okazja  dla dryblerów, podwórkowych pakerów czy innych magików koszykówki, na to by swoje umiejetności zaprezentować światu. Zainteresowanych odsyłam do regulaminu.
http://www.nba24.pl/news-regulamin-konkursu.htm

Paluszek i główka to żadna wymówka


Co jest największą zmorą sportowca, oprócz tego, że kto może być lepszy od niego? Kontuzje oczywiście. Nawet jeśli zawodnik czuje się na tyle dobrze, że gra to ma jakąś taką wewnętrzną podświadomą blokadę. Musi uważać aby urazu nie pogłębić albo nie odnowić w przypadku zaleczenia. Nie mówiąc już o zmniejszonych możliwościach fizycznych; umysł chce, ale ciało nie daje rady. Wielu graczy ryzykuje jednak zdrowie w imię miłości do gry. Świetnym przykładem tego jest ostatnio Koby Bryant.
Podczas meczy przedsezonowych dorobił się kontuzji prawego nadgarstka. Potem było już tylko gorzej. Kobe poza parkietem chodzi cały czas w usztywniaczu, a przed wejściem na parkiet dostaje zastrzyki przeciwbólowe, które umożliwiają mu grę sprawiając, że ból jest do wytrzymania. Niestety odbija się to na jego grze, choć statystycznie tego nie widać. Nie jest tak agresywny, ale ciągle zdobywa średnio ponad 26 punktów, ciągle ma mecze gdzie rzuca ich ponad 30, Lakersi ciągle są groźni, w 10 meczach odnieśli 6 zwycięstw. Wciąż mają szanse powalczyć o mistrzostwo, pod warunkiem, ze wszyscy czołowi zawodnicy będą zdrowi.
Więc tu pojawia się pytanie czy Kobe ciągle powinien się forsować, bo prawie w każdym meczu nadgarstek ulega dalszym urazom, czy może wziąć przykład z James'a albo Wade'a ( właśnie opuścili mecz z powodu kontuzji, a Miami i tak wygrało po 3 dogrywkach z Atlantą) i przystopować trochę, czy może co wieczór wychodzić na boisko i robić swoje? Znając gracza jeziorowców to nie odpuści. Będzie grał dopóki może stać, może nie móc już biegać ale będzie truchtał, może nie będzie mógł chwytać piłki ale wtedy będzie mógł jeszcze grać w obronie. Niewiele jest rzeczy, które mogą powstrzymać Kobe' ego od gry. Grywał już przecież ze złamanym palcem, co nie przeszkadzało mu w zdobyciu 42 punktów.
On pod tym względem jest jak Michael Jordan, który grał w finale mając prawie 40 stopni gorączki, albo wtedy jak odmówił noszenia obuwia ortopedycznego podczas meczu, bo stwierdził, że to będzie go spowalniać. Uszkodzony palec u nogi bolał przez to bardziej, ale to nie było problemem, było by nim natomiast to, że z powodu nienormalnego obuwia byłby mniej zwrotny, więc odmówił założenia go.
Brynta i Jordana łączy wiele, miłość do gry, chęć dominacji, wspólny trener, błyskotliwy styl grania, ale również to, ze nigdy się nie oszczędzali.