Rozdział
10
-
Widziałeś to? Co to było? - Dopytywał się Gerard.
-
Jeżozwierz. - odpowiedział sęp.
-
Nie o to pytam. To dziwne coś co nazywało się iglo, i ten napis.
Nie … to jakaś straszna żenada.
-
No i co z tego?
-
Jak to co, trochę wyczucia. Domagam się gustu, dobrego, smaku i
stylu. Stanowczo jest go zbyt mało. A tamto... , nie no. Brak mi
słów. A to co?.
-
Coś innego – skwitował Ted.
Patrzyli
na ośnieżony drewniany barak, który nagle wyłonił im się
spośród gęstego listowia drzew buszu. To znaczy byłyby one geste,
gdyby była normalna pogoda, teraz były to tylko zaśnieżone łyse
badyle. Weszli do środka. Odnieśli wrażenie, że cała budowla to
tylko atrapa, ponieważ nic ta nie było oprócz zwierząt siedzących
pod ścianami. Ustawiły się one w kolejki do różnych wielkości
nor. Właściwe pomieszczenie bądź pomieszczenia były pod ziemia,
a zadaszony bara był czymś w rodzaju holu. To wyglądało jak jedna
wielka poczekalnia. Nie obowiązywały tu najwyraźniej zasady
panujące na sawannie, drapieżniki nie atakowały zwierząt na,
które zwykle polują, a te nie wpadały w panikę. Antylopa gnu
spokojna sobie czekała na swoją kolej stoją pomiędzy dwoma lwami,
a impala wdała się w swobodna pogawędkę z lampartem. Nikt też
się nie przepychał. W tym miejscu nie obowiązywało prawo dżungli.
-
Za czym kolejka ta stoi? - zapytał Ted Serwala, który najwyraźniej
był ostatni w kolejce.
-
Do mądrali węża Długiego.
-
Taki długi?
-
Nie, zadłużył się biedaczyna, ma kolosalne długi; hazard. Teraz
musi dorabiać na boku.
-
Jako mądrala?
-
Tak, zawsze chciał mieć MD przed nazwiskiem.
-
Czym konkretnie się zajmuje?
-
Pomaga, zajmuje się zdrowiem psychicznym, pomaga.
-
Ale w czym konkretnie?
-
Pomaga. Na zdrowie psychiczne pomaga.
Ted
pomyślał, ze ta rozmowa nie ma większego sensu, dlatego postanowił
sam się przekonać o co cały to zamieszanie i poczekać w kolejce.
Tymczasem
Gerard podłączył się do innej kolejki. Nie miał on jednak tyle
cierpliwości co sęp. Najpierw zaczął się lizać, potem nerwowo
rozglądać, potem truchtać w miejscu, aż zapytał w końcu:
-
Panie, za czym kolejka ta stoi?
-
Za szczęściem i spokojem ducha, za wyzbyciem się wszystkich trosk,
za rodzinnym ciepłem,... – co oni wszyscy mają z tymi rodzinami,
ciągle jeszcze żadnej nie znalazłem, trzeba się chyba spieszyć,
pomyślał Gepard - … za poznaniem sekretu i sensu życia. -
odpowiedziała mu impala.
Gerard
dopiero teraz się spostrzegł, że to samica. Nie przejął się
jednak swoją wpadką.
-
A jak się to wszystko osiąga?
-
Mądrala krokodylica Marysia mówi jak, wystarczy do niej przyjść i
w zależności od tego jaki masz problem ustala terapie. Następnie
pracujecie razem, spotykacie się raz na jakiś czas i pacjent
opowiada na bieżąco, co u niego słychać. Jest świetna. Wystarczy
tylko spojrzeć na liczbę pacjentów.
-
Faktycznie jest spora kolejka – mruknął gepard i poszedł na
początek kolejki.
-
Przepraszam, kto z was jest pierwszy – zagadnął.
-
Ja – powiedziała nieśmiało surykatka.
-
Świętnie, zatem będę przed tobą – powiedział i wepchnął się
na początek kolejki. Nikt nie zaprotestował. W końcu z nory
wyszedł Ratel.
-
Ona jest niesamowita! Czułem się taki przyziemny, teraz czuje się
jakby dodano mi skrzydeł! - Krzyczał.
Gepard
wszedł do nory. Nie miał większych problemów z przejściem przez
tunel. Przeciskały się przez niego nawet hipopotamy. Większe
zwierzęta jak słonie i żyrafy miały wizyty na zewnątrz. U końcu
korytarz rozszerzał się , wchodziło się do jamy, a całe jej
uposażenie składało się z biurka. Za biurkiem siedziała
krokodylica, pysk miała tak długi, że niemal muskała nim osobę
siedzącą po drugiej stronie stołu.
-
W czym mogę pomóc? – spytała uprzejmie.
-
No, tego ja w sprawie szczęścia. Ciekawy jestem. Tak po gepardziemu
ciekawy, po prostu. Co ty im mówisz?Jesteś jakimś autorytetem,
masz jakieś dyplomy?
-
Oczywiście – wskazała na dyplom który wisiał na jakimś
korzeniu wyrastającym ze ściany.
-
Mądrala psychologi, psychiatrii, kursy metody Zenona. Certyfikat
ŚŚPi, uczelnia Kongidż – przeczytał Gerard – Czy to wszystko
znaczy, że trzeba cię podziwiać.
-
To wszystko znaczy, że mam kompetencje, żeby ci pomóc.
-
Ale ja nie potrzebuje pomocy.
-
Oj na pewno potrzebujesz, tylko musisz wejrzeć w głąb siebie,
przeanalizować swoje życie. Musisz znaleźć problemy w sobie,
wydobyć je na powierzchnie. Tylko wtedy będę mogła ci pomóc.
-
A nie lepiej ich nie wydobywać, po co ich szukać skoro na pierwszy
rzut oka ich nie widać.
-
Nie uważasz, że kiedy odkryjesz co cie trapi i wygadasz się
bliskiej i bezstronnej osobie takiej jak ja, to poczujesz się
lepiej?
-
Nie.
-
W takim razie dlaczego tu przyszedłeś?
Gerard
zaczynał powoli tego żałować. Nie czuł się komfortowo. Bliskość
pyska Marysi nie ułatwiała konwersacji, był tak blisko, że mógł
policzyć jej wszystkie zęby. Gdzieniegdzie widział resztki
jedzenia wystające pomiędzy nimi. To wszystko sprawiało. że
momentami sam czuł się jakby krokodylica miała się zaraz na niego
rzucić. I jeszcze ten fetor z pyska. Z trudem powstrzymywał się,
żeby nie zatkać łapą nosa, odwrócić głowę, albo uciec gdzie
pieprz rośnie.
-
Sam nie wiem, chyba z ciekawości.
-
Skoro miałeś ciekawość , która cie tu sprowadziła to znaczy, ze
sama opatrzność chciała, żebyś tu trafił, więc tym samym masz
jakiś problem, a ja mogę ci pomóc.
-
Wiesz, przypominasz mi trochę mojego znajomego. Mądrzy się w
trochę podobny sposób. Też potrafi być irytujący.
-
Naprawdę? Opowiedz mi o nim.
-
No, potrafi latać, jest moim zwiadowcą, jest głupi, ale go lubię.
Jest w porządku, ale fajnie jest jak go nie ma. Jest wtedy tak cicho
i spokojnie. Musimy jednak razem podróżować, bo szukamy Mikołaja.
On sprowadził tę święta i w ogóle.
-
Rozumiem – krokodylica ze zrozumieniem pokiwała głową. - Wielu
pacjentów dostało przez to załamania nerwowego. Boją się, że
nie wyrobią się z przygotowaniami. Dlatego oficjalnie przesunięto
Boże Narodzenie o dwa tygodnie. Teraz jest trochę więcej czasu na
przygotowanie.
-
Super, mam więcej czasu na znalezienie rodziny – ucieszył się
gepard.
-
Szukasz rodziny, szukasz bliskości i miłości.
-
Nie. Chce po prostu jako tako wypaść na Wigilie. Nie chce, żeby
znajomi się ze mnie śmieli, że spędzam ją sam.
-
Wiesz, to chyba nie tak powinno być tak. Nie powinieneś nic robić
wbrew sobie, tylko po to, żeby inny pomyśleli o tobie lepiej.
Chcesz zadowolić innych czy siebie? Któregoś dnia zobaczysz swoje
odbicie w wodzie i co wtedy?
Wtedy
wyskoczy z niej wielki krokodyl, pochwyci mnie, wciągnie pod wodę i
zje, a przedtem utopi na śmierć, pomyślał gepard.
-
Zobaczysz pysk kota, który żył własnym życiem czy pysk kota,
który żył życiem innych zatracając gdzieś po drodze siebie -
ciągnęła dalej krokodylica.
-
W sumie wolałbym pożyć po swojemu.
-
No widzisz. Udziec z byka się należy.
-
Co? - zapytał zdziwiony Gerard.
-
Mięso. Zapłata za poradę. Nie pracuje się za darmo.
-
Za jaką poradę? - Gepard był coraz bardziej zdziwiony.
-
Dzięki mnie dowiedziałeś się, że wolisz żyć własnym życiem,
to bezcenna wiedza. A ja chce od ciebie tylko zwykły udziec.
-
Nie ma mowy, nie wiedziałem, że będę musiał płacić, zresztą
ja nie chciałem żadnej porady, a poza tym nie nie nosze ze sobą
takiej gotówki.
-
Jest możliwość płacenia na raty – zasugerowała krokodylica.
-
Wypchaj się stara zębaczko! Nie chciałem żadnych rad. To ty
próbowałaś mi wmówić, że mam jakieś problemy. I teraz chcesz
mięsa. To jakieś kpiny. Nie będę nic płacić.
Gerard
stał i skierował się do wyjścia z nory.
-
A tak w ogóle – rzucił Marysi na odchodnego - to śmierdzi ci
z pyska. I to informacje masz gratis.
Kiedy
wyszedł z nory oznajmił wszystkim, że to szarlatanka, że nic nie
wie, że karze sobie płacić i że ma resztki jedzenia między
zębami. Po czym zaczął rozglądać się za swoim kompanem. Od
pewnej lwicy dowiedział się, że sęp siedzi właśnie w gabinecie
węzą długiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz